*Grażynie, Jankowi
i harcerzom w ogóle
prolog
Gorce są takie, jakie powinny być góry. Szlaki są tutaj ledwie oznaczone, nie masz drogowskazów co krok jak daleko jeszcze do szczytu. Co więcej, bywają szczyty, których w ogóle nie zauważysz, a także miejsca, gdzie niechcący schodzisz ze szlaku, a ostatecznie i tak go znów spotykasz – skróciwszy drogę. Niewielu tu ludzi nawet latem. Kiedy spotykasz na szlaku tylko kilka osób, łatwiej przychodzi pozdrawiać mijanych ludzi.
Pierwszym miejscem, jakie tu w Gorcach poznałem, jest baza na Lubaniu. Od Krościenka jakieś trzy godziny. Różnie. Łąkowo, leśnie, płasko i ostro. Po drodze wszędzie maliny i jagody, pod szczytem źródełko i krzyż. Praktycznie pod każdym szczytem można więc nabierać wody.
W bazie na Lubaniu można rozbić namiot i nocować za cztery złote. Zapewne bez pieniędzy możnaby ugadać się za robotę. Na przykład przyniesienie wody ze źródła. Wymierna praca i jej prawdziwa wartość. Nocleg albo jedzenie. Wierzę w nie i potrzebuję miejsc i sytuacji, kiedy pieniądze nie są potrzebne, nie stoją na pierwszym miejscu.
Łamiąc niepisaną regułę niepisania przez czas jakiś (może właśnie do czasu takiego wyjątkowego zdarzenia, o którym chce się opowiedzieć), opowiadam dzień, który się kończy. Opowiadam po fakcie, przypominając sobie. Przypominając sobie spotkanie z człowiekiem i górami. Tutaj właśnie to jedno prowadzi do tego drugiego, i jest to piękne przenikanie się samotności i spotkań, na dłuższą metę, albo na zwykłe „dzień dobry”.
Jednego z ostatnich dni, jakie były mi tu dane, rozdzieliłem się z matką, żeby pójść swoim tempem, po swojemu, no i po prostu samotnie, ze swoimi myślami. Po przejściu asfaltem bardzo długiej wzdłużpotokowej Łopusznej, chciałem zatrzymać się na chwilę, ale nie dało się. Szli ludzie i nie było cicho. Więc wyżej. Tam gdzie owce i ostatnie domy na stałe. Tam wycieczka małych dzieci szkolnych na postoju. Mogłem tylko przyspieszyć, dobrze jednak mi się szło. Powiedziałem sobie, że zatrzymam się za to dłużej w kaplicy papieskiej, która jest na żółtym szlaku trochę z boku. Tam jadłem i czekałem, aż wszyscy zwiedzą, i zostałem trochę sam. Miałem do myślenia na cały dzień samotny, oględnie mówiąc. W tej kaplicy mogłem pomyśleć, właśnie najlepiej tam, o tych, którzy tam byli przede mną, i o tych też, co na Jasną Górę idą. Pięcioro sióstr i braci moich.
Którzy tam byli przede mną. Tak. Bo może pierwszy raz w życiu nie szedłem swoją drogą. Szedłem swoją drogą, ale także śladami. Według wskazówek. Chciałem dotrzeć do Bene, odkąd przeczytałem słowa Grażyny, gdańskiej harcerki zaprzyjaźnionej, o tym miejscu i o Gorcach w ogóle.
Od kaplicy żółtym w górę, do schroniska pod Turbaczem, ale minąłem je obojętnie, spieszyłem się na szczyt. Tam zniszczony przeżarty las, jak po katastrofie. Krzyż i jakiś obelisk, widoki szerokie. Dalej z tego co pamiętałem z rozmowy przez telefon: prosto za szczyt jeszcze dalej, jakaś polana po lewej, czy po prawej, w dół… na szczęście na mojej mapie Bene była malutkim koralikiem nanizanym na nitkę bocznej drogi, zaznaczona.
Za pierwszym podejściem zszedłem ze szczytu czerwonym szlakiem, i na wyczucie zboczyłem w lewo, pytałem ścieżek i drzew, czy były tu może harcerki kilka tygodni temu. Milczały. Doszedłem do żółtego znowu, trochę powyżej kaplicy. Nie tędy droga, ale to szukanie. Z powrotem już z mapą w rękach widziałem, skąd idę i czekałem na skrzyżowanie, zejście na lewo, a niedługo potem po lewej zobaczyłem spomiędzy drzew komin. I wąską ścieżką po korzeniach i chata. Przed nią przy stole grupa młodzieży grająca w karty, a bliżej na ławce obok lornetki i mapy siedział ktoś pojedynczy i starszy. Zapytałem, czy to jest Bene. Więc dotarłem, gdzie chciałem.
„Co myślę na hasło Gorce?
myślę…”Bene”- niesamowita chata zbudowana przez harcerzy w latach ’70tych, gdzie rąbałam drewno, gdzie palenie w piecu kuchennym przez cały dzień sprawia przyjemność, gdzie panoramiczne okno w stołówce pokazuje nam Nowy Targ i góry, gdzie widok jest niesamowity, bo chata znajduje się tuż pod szczytem Turbacza, gdzie chatar Janek nigdy nie podnosi głosu, a wszystko pokazuje i spokojnie tłumaczy, gdzie woda lecąca z kranu jest czystsza i zdrowsza od butelkowanych mineralek, gdzie zachód słońca jest boski, gdzie człowiek czuje się jak w przedsionku nieba… gdzie piękno człowieka rozbraja, i o tym wszystkim nie powinno się mówić, ale należy pojechać, zaprowadzić i pokazać…”
(Grażyna)
Siedząc obok tego człowieka na ławce, patrząc w słońce i w Tatry, zapytał, skąd idę, jeśli można wiedzieć. Poznałem po tym jak mówi, że to musi być Janek, i zrobiło mi się wstyd, że moje pierwsze słowa były takie głośne i prędkie, mniej delikatne. Chwilę potem przedstawił się, i zapytał, czy napiję się herbaty.
Zniknął na dłuższą chwilę wewnątrz chaty, a ja patrzyłem na góry, z tego miejsca, które miało być jak przedsionek nieba. Trudno się nie zgodzić. Daleki widok wpierw na szlaki gorczańskie, potem na Tatry i inne pasma, a potem naprawdę niebo i lekkie białe chmury tego ciepłego dnia. Janek z pamięci opowiadał trasy i kolory szlaków, ja więcej słuchałem, w uznaniu, uczyłem się. Od człowieka, który więcej wie warto się uczyć. Do mnie więc prawie milczącego mówił Janek o różnych rzeczach, o pociągach, które kiedyś były bardziej zatłoczone, chociaż dziś jest ich mniej. Pokazał mi skarpę, z góry spływa woda, i w dom, a przecież to siła. Drenaż niewiele pomógł. Żal w jego głosie, że tyle jest do zrobienia, ale nie samemu, a młodzież się nie garnie do dbania o Bene. Opowiadał mi, że gont na dachu nie był przez kilka lat konserwowany, że on pierwszy zauważył, że o chatę trzeba dbać. Nie wiedziałem nawet, czy mógłbym, potrafił, poza tym gdańskie sprawy… Milczałem tylko z nadzieją, że któryś bardziej wolny niż ja pomoże kiedyś remontować Bene. Źle było trochę być jeszcze jednym, który przechodzi, i nic nie zostawia ani temu człowiekowi, ani temu miejscu. Janek raczej nie miał do mnie żalu, po prostu opowiadał. Ja mówiłem o mojej gitarze, która pękła żałośnie w Krakowie przy dworcu autobusowym, zupełnie nagle, na moich plecach, tam gdzie łączy się gryf z pudłem, i od tygodnia w takiej ciszy. Lutnik gdański może ją poskleja…
W Bene było małe klasyczne pudło, pograłem więc cicho kilka melodii, mówiłem o Giełdzie, która w Szklarskiej się odbywa, dla tych co wiedzą o niej. Tutaj pod Gorcem w bazie podobny festiwal za kilka tygodni. Rozmowa była niestała, przetykana milczeniem, patrzeniem na góry, a czasem Janek robił coś w głębi Bene. Ja myślałem moje dawne rzeczy na nowo, na ile to jest wybór, dlaczego tak się żyje, w imię czegoś, czy bezimiennie. Moja ciekawość, żeby poznać tego człowieka, takich ludzi, bo sprawy mają się tak, że nad morzem latarników już nie ma. Latarnie morskie są puste. Dawniej człowiek wybierał samotność, aby wszystkim innym zapalać światło na nocnym morzu, matkę latarnię, nie pobłądźcie dzieci. A chata w górach, w której jeden przez cały rok, a inni przychodzą i odchodzą, czasami nie ma nikogo. Drążyły mnie te myśli, ale ja nie drążyłem tymi pytaniami chatara, zastanawiałem się tylko u siebie w środku. Dlatego właśnie, że ja sprawdziłem, że nie potrafiłbym tak. Czy tak różni jesteśmy? W potrzebach naszych? Na pewno nie. Czy to moje romantyczne wyobrażenia, a prawda jest banalna? Praca to, czy trzeba tego chcieć? Możliwości jest wiele, myśli które mi przebiegły. Wstyd mi było ze swoją żarliwą ciekawością zgadywać czyjeś życie, które ma prawo być niejawne. Zostawmy to.
Narzekał też Janek trochę na życie w Polsce (rozmowa długa była rzeką, więc i te rzeczy, nie w głównym nurcie, wypłynęły; bo są tacy, co narzekają tak, jakby brali z tego energię życiową, choćby nie było na co, ale oddzielmy zdrowych ludzi, którzy po prostu widzą, co jest jeszcze źle), ale zagadnięty o to, że ja urodziłem się za późno i pewne koncerty, festiwale, pewne dziksze może bardziej romantyczne czasy mnie ominęły, może to tak się zawsze wydaje – „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, zagadnięty o to, przyznał i tłumaczył, że wtedy to dopiero źle było. Oczywiście, w kraju było źle. Po prostu młodość zawsze zrywa się, w tych i tamtych czasach walczy z grawitacją i wygrywa. No, czasami spada ikarowo1. Pewnie nie inaczej bym starał się żyć, urodzony w każdych innych czasach. Mówią, że chętniej brali na stopa, ale nawet jeśli – gdyby jeszcze chętniej mi pomagali, to ja bym w ogóle na harmonijce nie pograł, na wylotach.
Ja słuchałem tylko tych słów o pracy, cenach, emeryturach. Ja nie narzekałem, bo staram się zwykle szerzej patrzeć, niż na Polskę. Na niebo. Można mieć życie łatwe albo ciężkie, można nie mieć pracy, można zachorować, można nawet umrzeć. Nie bagatelizuję tego. Ale nadzieja jest, to wszystko przemijalne. Śmiertelne. A my nie. My życiowi i wolą Bożą do życia bez żadnego końca i czasu tykającego zaproszeni. Bo dobrem jest życie a śmierć złem.
Nie zauważyłem, kiedy przeleciała, przepłynęła druga herbata. Myśląc wpierw o powrocie, to znaczy raczej: dalszym marszu, marzyło mi się jednym szturmem dorwać jeszcze Gorca, i Gochę przed nim. Janek mówił, że daleka droga, i że lepiej coś bliżej. Przyznałem mu rację, że jutro też jest dzień, z Bene wcale nie chciałem odchodzić. Wyczuł to górski człowiek, że przyszedł do niego włóczęga, co go długo namawiać nie trzeba, i zamiast schodzić do Łopusznej, nakreślił mi z pamięci wciąż przepyszną trasę, tak że mogłem zdobyć jeszcze jedną dumną górę – Kudłoń, i zejść do szosy zupełnie po drugiej stronie Gorców – pod Lubomierzem. Miał nawet na górze rozkład jazdy busów do Szczawnicy i wyszło na to, że spokojnie zdążę na taki transport. Trzy razy mówił mi, że mnie nie namawia, i jeśli się czuję na siłach, ale mi krew zagrała radośnie na taką myśl i ochoczo. „A najweselej na skrętach.” 2
Janek z pamięci narysował mi czarnym długopisem całą drogę, razem z kolorami szlaków i wszystkimi punktami rozpoznawczymi, chociaż przecież miałem mapę, i trzy razy powtórzył mi pierwszy odcinek do ołtarza szałasowego. Było tak, jakby port wypuszczał statek na morze, nakreśliwszy mu szczęśliwy kurs. Będąc u celu, na przełęczy Przysłup, zapragnąłem móc mu nadać wiadomość „wszystko się udało, dzięki!”. I „z Bogiem” zamiast „do widzenia”.
Wychodziłem spod Turbacza, i wszystko zastałem tak, jak mi zapowiedział. Więc znów wędrówka wskazówkami, dobra odmiana. Ołtarz szałasowy przy szlaku żółtym. Tam na nim, na łące grzbietowej tych gór, w 1953 roku ksiądz Karol Wojtyła po raz pierwszy odprawił mszę twarzą zwrócony do wiernych. Rzecz nie do pomyślenia, i przed soborem3 długo. Zadziwia, że to właśnie w Gorcach tu, niechcący, odkrywa się takie piękne karty.
Szedłem szybko, zmobilizowany tym busem o 20:30 na przełęczy, i zmierzchem, do którego było blisko. Nie zatrzymywałem się na długo. Dobre nogi wytrzymały do końca i już przed 20:00 na szosie starałem się złapać okazję do Krościenka, przecież matka czekała. Zachodziło słońce i myślałem z radością, że Bóg co wieczór i co poranek maluje nowy obraz chmurami i światłem, nisko na płótnie nieba, dla nas.
Przestawił mnie o kilka słupków PKS-u młody prawdziwy góral, bo ledwo rozumiałem, co mówi. Do pracy jeździ co dzień do Zakopanego, bo tu nie ma. Tu można wynajmować turystom. Tam pięć kilometrów dalej była dzicz. Źle pojechałem, bo nie było świateł, a przystanek to był tylko ten znak. Śpiewała mi się w myślach piosenka „Cichy zapada zmrok” 4, bardzo właściwa, na zmianę z lekkodusznym „Don’t worry, be happy” Bobby’ego Mc Ferrina gwizdanym. Mimo ciemności zabrał mnie jeden kierowca, do Kamienicy, ale przed przystankiem (potrzebowałem przystanków, bo miałem ostatecznie nadzieję na tego busa, o którym mówił Janek, chociaż nie było go na dole na rozkładach), przed przystankiem paliwo, ten kierowca mój złapał dla mnie dostawczego, który jechał jeszcze dalej, do Zabrzeży. Tak po kawałku, z ludzkiej dobroci i z powodu potrzeby, z trzydziestu kilometrów zrobiło się czternaście. Jeszcze cztery zbił ostatni złapany wóz, do Tylmanowej, a tam dogonił mnie przewidziany przez Janka bus. Nad całą Ziemią jest dobre Niebo. Rozgwieżdżone tego wieczora tysiącami.
epilog
Idąc na Kudłoń przez niską słomkową łąkę otwierałem ręce. Bardziej szczęśliwy mógłbym być tylko, gdybym był lepszym człowiekiem. Szerokim serca gestem obejmowałem całe dobro dzisiejsze, nawet słońce niskie jasne niemęczące. Bene znaczy dobrze.

1 Patrz: mit o Dedalu i Ikarze, mitologia grecka
2 Julian Tuwim, „Do krytyków”
3 Przed Soborem Watykańskim II
4 Autora słów i muzyki nie udało mi się wyszukać