*Jednej opowieści.
Zaczynam pisać ten zeszyt nowy tutaj, bo to dobre miejsce, chojnicka Podmurna na murze dokładnie vis-a-vis blisko drzwi i okien za którymi była pierwsza za moich lat herbaciarnia. Dziś rano wszystko było tak, jakbyśmy wszyscy byli o te 5 lat młodsi. Raniutko pociągiem do miasta ten kawałek i było nie było w stronę szkoły. Mam czas to wszystko napisać bo jednak nie mam lekcji, czekam na drugą mszę w bazylice, bo pierwszą dogoniłem pod koniec listu św. Pawła, po co się tak spieszyć. Na Dworcowej tabaka „Red Bull” 6,35, na placu św. Jerzego wcale już nie ma i chyba na rynku to samo. Ja powiedziałem sobie, że nawet jeśli 8 zł dziś oszczędzam (bo puściłem kantem pociąg do Trójmiasta i pójdę na Kościerską potem), to to jest zbytek i więcej jak 6 zł szkoda mi na nią. Niepotrzebna mi zupełnie, choć miło mieć w towarzystwie. Piwo, wino, wódka, trzeźwy jestem zupełnie od czasu pięknego „kulturalnego spożywania alkoholu”, o którym może warto opowiedzieć dla przykładu. Przykład idzie z muru. O tym potem. Chcę mówić szeroko ten stan obecny, bo od tygodnia chyba nic z tych rzeczy mi nie jest potrzebne. Więcej, podróż nie była mi potrzebna (dziś startuję, bo ja jestem potrzebny), nie było mi potrzebne pisanie. Zmusiłem się wczoraj do opowiedzenia tego, co ważne, o czym nie trzeba milczeć, ale dobrze mi było bez jednego słowa. Bez jednego kielicha. Do pewnego momentu nawet bezosobowo.
Nie pamiętam kiedy tak było. Opowiem to jeszcze ale muszę teraz biec do bazyliki, pisanie pisanie
Jednak mam jeszcze pół godziny. Przesiadłem się tylko, a więc przykład idzie z rynku. W rynku (niech mi będzie wolno tak powiedzieć, niepoprawnie. Do ratusza w zielone drzwi weszła piękna pani w żółtej bluzce), w rynku „Gawith’a” kosztuje 6,89, ale już „President” 7-gramowy złotówkę taniej. Dlatego sobie pozwoliłem, bo lubię go bardzo i przypomina mi natychmiast siostrę moją przybraną. Fontanna szumi, wieje letni lipcowy po karku i włosy przetrzepuje, bo po to są aby z nim grały. Przykład idzie z rynku teraz. Herbata i dwa niuchy tej tabaczki. Malutko, mentolowo. Wielu było mędrców, którzy uczyli umiaru i pewnie miało rację, to co może służyć człowiekowi nie jest od razu złe, choć bywa niepotrzebne. Cudownie poranny i czysty byłem i tak, i nawet ta pogoda październikowa w lipcu nie ma tu żadnej mocy, tak jest niewymownie.
Nie piłem więc nic, ani kropli (dziewczynka czarna ale kolorowa bo takie teraz chodzą stworzenia także urocze) tego co szumi (piłem morze owszem w Dzień Pański po mszy upijałem się rzeczywiście zimną kąpielą i dwoje którzy byli ze mną chyba wcześniej nie widzieli mnie takiego), nie pisałem przez pięć dni, sam zupełnie przez prawie trzy, i w jednym miejscu. I nie brakowało mi, bardzo dobrze było. Czytałem, wsłuchiwałem się (to coraz bardziej niezwykłe stworzenie na środku rynku dzieli się rogalem z gołębiami). Co czytałem? Kogo słuchałem? Po raz pierwszy w życiu zamiast cukierków wziąłem słowa i naukę od Jana Pawła II. Dopiero jedna książka, jeden wywiad-rzeka i dużo dopływów, odniesień do źródeł. Dzwony biją także mnie. Kulturalne spożywanie musi czekać swojej kolei. (zniknęła jak sen za fontanną albo nie wiem gdzie)
Po mszy już bez marudzenia poszedłem przez Pola Nadziei i te wszystkie schody pod orła i dalej na wylot. Mżyło, ale to bardziej było widać na tle zielonych drzew niż czuć. Nic się nie działo długo, absolutnie nikt nie wyjeżdżał z miasta, to sprawa normalna tam. Cofam się kartkami w czasie do siódmej piętnaście, bo nie wiem czy wspomniałem, że lubię Chojnice o tej porze.
Ze starszym panem w Ticu albo czymś równie ciasnym dobiłem do wsi jednej (wszyscy zbierali grzyby) gdzie pracuje w sklepie dawno niewidziana znajoma. Piliśmy sok, czytaliśmy kapsle, ale krótko zostałem, bo umówiłem się na czternastą i jeśli nie jestem zbyt punktualny, to niespecjalnie.
Celnie wyskoczyłem, w dobrym momencie, bo pierwszy (wskoczyłem w tym momencie do SKM-ki) napotkany kierowca zabrał mnie do Egiertowa, to znaczy tam gdzie z dwudziestki skręca się na Kartuzy. Po drodze dziwny wypadek dwóch Golfów: jeden muśnięty ledwo, a drugi do góry kołami. Mój kierowca był z Więcborka i śpiewaliśmy, że „kupiłem czarny ciągnik” 1. Jednym zdanie, inym całe powieści.
Cała powieść nie pomieści tyle, ile jedno ludzkie życie. Zainspirowała niesamowicie pani, która pozbierała z Egiertowa do Gdyni. Wychowało nas jedno liceum (niech żyje) ale te moje podróże to, słuchajcie, małe piwo. Pani miała sposób na darmowe, albo i opłacalne robienie fajnych rzeczy: mianowicie wyuczenie się na instruktora – narciarstwa, windsurfingu, i tak dalej, i tak szalej. Granice są tylko w naszych głowach, dlatego tak ciasno.
Opowiadała mi, że nawet macierzyństwo nie wymagało tak do końca rezygnacji z siebie, bo jeśli pasja, to całą osobą, jeśli podróż, przecież. Tyle że już nie do Nepalu, a do Włoch, Francji. O miasteczku uniwersyteckim Cambrige usłyszałem, że jest piękniejsze niż nasz Toruń. Na razie jeszcze nie mieści mi się to w głowie, bo Toruń, to ja powiem, kocham strasznie. Może dane będzie wyjechać i tam, rozepchnąć horyzonty (wyskakuję z SKM-ki) na razie wróciło mi marzenie o latarniach moich, tyle że tyle rzeczy ktoś ode mnie oczekuje, a ja chciałbym jak kot, tylko bez kociej pogardy. Na razie więc, dla ważnych spraw, znowu Gdańsk. Żaba i Wrzeszcz. A najważniejsze nie to gdzie i dlaczego, ale czy się żyje. Bo można nie żyć, oddychając. Można nie brać w serce przez oczy tego piękna i można nawet nie żyć, chodząc (ale można z tego wyjść). Bo najmocniejsze wrażenie z wielu wątków, o rozmówczyni – siostrze mojej w wierze – było, że ona żyje. I ja, Bogu dzięki, żyję, ale ambicji mi wciąż brakuje.
Okazało się, że mi się w drodze zegar przestawił i byłem święcie przekonany, że to jeszcze godzina, a potem biegłem.
Miałem takie marzenie, żeby po tym wszystkim, o czym nie trzeba mówić, po smutnej rozmowie położyć się nad morzem i wrosnąć w piasek, zapaść się w jego mokrą część, tą bliżej wody.
Teraz jest czekanie na pociąg na tym polu, pierwszy słoneczny dzień od dawna, i z wiatrem. Jadę do miasta dla jednej zwykłej rozmowy. Opowiadam te dni takimi, jakie są.
Kulturalne spożywanie alkoholu. Było nas troje w pokoju nadmorskim, który zawdzięczaliśmy ludzkiej gościnności, padało i zapadała noc. Postaraliśmy się o zmrożoną „połówkę”, pomarańczowy sok, a także gwizdnięte żartem ogórki mojej babci. Jakiś hobbysta-entuzjasta z pogardą „męską” powie tu, że co to połówka. My właśnie piliśmy na pohybel takim tendencjom. To znaczy niech każdy zna swoją miarę, ale nie do nieprzytomności, tylko miarę do przyjemności. Zmiany w świadomości. Upojenia różnego rodzaju to jednak ciekawy stan, który warto poznać, jak się już dorośnie do odpowiedzialności za swoje czyny. Czy jest do tego potrzebny alkohol? To jedna droga. Jeden mówił wskazując na powietrze wokół głowy: „This is my hash!” 2
Ja upijałem się morską wodą zimną, dobrą.
Tym razem piliśmy jednak. Do chwili aż było nam ciepło i rzewnie, spokojnie rozrzutnie. Potwierdziło mi się, że nie jestem sam, kiedy temat padł na dobry grunt. Zaczęliśmy o snach najpiękniejszych. Każdy tu miał coś do powiedzenia.
Potem jeden poszedł spać, a dwoje mówiło jeszcze długo o wspólnych znajomych, którzy okazali się, o dawnej szkole jednej z czterech. Opowiedziałem nawet to, co mnie spotkało, bo o tym nie chcę milczeć, weź to, czytaj: Bóg mnie (znowu) znalazł i ocalił.
Pociąg dojeżdża do miasta, bazaltowa kostka peronów, dobrze tu być, naprawdę nie myślę o podróży. Naprawdę spróbuję dojść do serca naszego miasta i spróbuję zatrzymać tam czas mimo chodzących zegarów, bo inni może do czegoś odliczają.
Bezbłędnie wpadliśmy na siebie po drodze z dworca z siostrą, jedną z dwóch, do których już było mi wstyd pisać, że tyle nie pisałem. Niekiedy ciąg zdarzeń, w których nie ma przypadku, jest tak czytelny, że jak teraz rozglądam się czujnie wokół siebie, uśmiechając się niepewnie do rzeczy ukrytych. Wypowiedziałem wcześniej do niej na tej ulicy jednym tchem wszystko, co mi uczynił Pan przez te dni. Cieszyłem się, że mam komu to powiedzieć, bo piszę o tym i mówię z innymi ostrożnie.
Pada bardzo dziwny deszcz, tak jakby tylko zwiewało krople z fontanny. Nie wiadomo w którą stronę.







1 Piosenka „Ciągnik”, zespół Blenders
2 Ten, co zwykle, to jest Sted: Edward Stachura – „Wszystko jest poezja”, albo może gdzieś indziej;