Spojrzała na płótno, oceniając ostatnie pociągnięcie pędzla. Tak. To było to. Grzbiet fali niespokojnego morza bielił się żywą, ulotną pianą.

Brzeg niespokojnego morza był kamienisty. Mokre skały odbijały jasność słońca. Nieco wyżej, na wysokim klifie stał mały drewniany dom pełen ciepła. Rozciągnięte przed progiem leżały reperowane sieci. Nie uleciał z nich jeszcze zapach, w którym mieszały się ryby, słona woda, wodorosty i promienie słońca, Wokół domu wznosiły się ogromne sosny. Po obu stronach drzwi, pod oknami, w okrągłych rabatach otoczonych okrąglakami z morskiego dna rosły bratki, fiołki i tulipany. Szumiało morze i las szumiał, sieci milczały.

Tak. Udało się.

Kupiła nowe, lepsze farby i namalowała nowy lepszy świat.

 

Tak. W domu pełnym ciepła wszystko było na swoim miejscu. Dom był wolny od ciężkiego zapachu ryb. W domu pachniało ziołami zbieranymi na łąkach. Stół i krzesła wytarte dotykiem domowników, skromne i proste. Idealne.

Tak. Idealne. Im dłużej się przypatrywała, tym głębiej odkrywała ten świat. Każda sekunda w nim upewniała ją. Tak. Udało się. W nowym lepszym świecie była szczęśliwsza. Szczęśliwsza, niż tam.

Nie, nie ma żadnego tam. Oto jest świat, o Aniele, o Geniuszu. O Aniele, jeśliś jest, jeśliś pędzel ten prowadził, jeśliś farby te mieszał. Na pewno.

Oto jest jej świat na pewno. Oto jest jej izba, zapach ziół, które zbierała, Jej ulubione gładkie powierzchnie stołu i krzeseł. Muskała je ręką, przesuwała po nich palcami. Jak żywą, ciepłą gładkość nadał drewnu dotyk przez te lata. Była żoną rybaka, całe swoje życie spędziła tutaj, nad wodą. Ale i w ogień by za nim poszła. Mówiła mu to raz czy dwa, że za nim w ogień, na dobre i na złe, w dolę i niedolę, w słońce i w deszcz. Popatrzył na nią zmęczonym, ciężkim wzrokiem i odburknął coś o sieciach. Gdy wracał z połowu zawsze był cały zmęczony i ciężki. I odburkiwał. Tak, był idealny.

* * *

Rankiem jak co dzień wyszła przed dom powitać morze. Słońce złotem spadało na jej przymknięte powieki. Sosny szumiały. Jak każdego z tych złotych poranków. Morze się zmieniło. Zauważyła to i stanęła zapatrzona. Niepokój. Morze wyraźnie cofnęło się, a w oddali, na horyzoncie odsłoniło sporą mieliznę. Ten suchy obszar powiększał się, trwała walka. Morze przegrywało. Patrzyła. Morze się cofało.

Morza było coraz mniej.

Usiadła na klifie aby zebrać myśli, przetrawić zdumienie. Zapadła się. Dzień jak co dzień. Dziesiątki i setki były takich dni. Od tak dawna było tak dobrze, tak stabilnie i spokojnie. Nie. Grom nagły jak grom z jasnego nieba. Przeraziła się. Uniosła głowę.

Nie było już morza.

Robiło się coraz ciemniej. Słońce bladło, słabło. Słabł las, słabł szum, ginął zapach. Klif osuwał się powoli piaskiem na kamienie, które wsiąkały powoli w brzeg, który już nie był brzegiem morza.

Suchy, cichy trzask.

Odwróciła głowę. Nadproże nad drzwiami uległo kornikom. Dom słabł. Kwiaty więdły.

A on?

Zadrżała. Wypłynął nad ranem w morze, którego już nie ma.

* * *

Zapatrzoną wyrwał z konfabulacji dopiero hałas, z jakim przewrócona przez kota sztaluga runęła na podłogę. Na płótnie już działał rozlany rozpuszczalnik. Piana morska pieniła się żywo, ginąc. Odsłaniając szarość tła.

Prawdę?

A jeśli był to jej świat? O Aniele, o Geniuszu, czy prowadziłeś ten pędzel?

Czy mieszałeś te farby?


Autor zdjęcia: Aaron Kato - Unsplash.com
Autor zdjęcia: Aaron Kato – Unsplash.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Name *