Morze jest tak ogromne, jak nieskończenie mały k a w a ł e k Boga. Być może zobaczyć je to jak zobaczyć ten kawałek
J e g o . Dlatego chyba wyszedłem w ciemność. Jak tylko dojechaliśmy. Jak tylko skończyło się nabożeństwo Męki. Jak tylko wyczekałem kolację u babci i konieczną dawkę rodzinnego gadania co robią które dzieci. Mamo, za godzinę wracam. Gładko poszło, jak na wyjście w ciemność.
Godzinę po zachodzie słońca przy horyzoncie jeszcze szaroczerwona łuna. Dlatego mokre betonowe płyty błyszczały w swoistą ścieżkę świetlistą a ja po niej szedłem. Bo nad morze droga nie była promenadą. Była kilometrem bez świateł między trzcinami na bagnach i w lesie. Tylko że ja ją znam na pamięć, ale w noc. W noc pierwszy raz. Tak jak stare domy w mojej miejscowości, ta droga w noc musiała smakować inaczej. Cóż dopiero morze, mo-rze. Z którym pragnąłem się dotknąć już w końcu sierpnia a nie dałem rady. Które bliskie mi jak Samotność, która nad nim w latarni mieszka i liczy każdego człowieka. Które może jest tak nieprzebrane, jak tęsknota Samotności za każdym z nas. Samotności, która zna wszystkich i z każdym jest.
Szedłem do morza więc. Miałem światło, ale szedłem bez. Możliwie cicho. Starałem się nie oddychać, jak rok wstecz na pewnych schodach. Z innych trochę powodów. Żeby dzików nie pobudzić, co na bagnie i w trzcinach mają swoje terytorium. Nie ma co kryć, bezpiecznie nie było. Szedłem. Bo jestem lekkomyślny bo morze jest tego warte. I albo. Bo nie chciałem czekać do rana. Bo teraz albo nigdy. Bo piękno. Bezpiecznie nie było. I było. Oglądałem się za siebie czasem. Ale nic.
Minąłem to, co zostało z małej jednostki wojskowej. Była tam żółta tablica z napisami nie fotografować, a wejście tylko z przepustkami. A potem parę lat chodziliśmy z siostrą po tym co z tego zostało, a dziś w nocy straszyła mała ruina baraku. To już blisko morza. Las. W tym lesie już piasek morski. Już szumi mi w uszach i w ciemności. Tove Janson pisała o morzu pięknie przy okazji cyklu o „Muminkach”. Osobowo.
W tym lesie już piasek morski. Schody drewniane żeby łatwiej podejść na wydmę. Wolałem jak ich nie było, po piasku się szło w górę potem w dół i na w poprzek zwalonym drzewie gołym z kory zupełnie siadało się, buty zdejmując. A ja po schodach w ciemności w górę i zanim w dół – już morze widać. To znaczy granicę horyzont między szarością nieba i jego szarością. Radość moja nieopisywalna, bo czym jest dla mnie morze. To takie miejsce, taka rzeczywistość, taka płaszczyzna, na której można myślę pojąć coś z tego, czego nie można pojąć. Nie wyrażam się jasno. Idź i zobacz. Ale w obliczu (obliczu!) takiego ogromu możesz zbliżyć się myślą do Boga. Inaczej niż codziennie, możesz chyba, ja chyba mogę, chyba tak, rozumieć Go, jak rozumie się rozmówcę, dotykalnego i nie kryjącego oczu. To tylko moje przypuszczenie, próba uchwycenia tego co tylko tam się stało. Kto inny może inaczej pisałby, ale napisałby może, że w tej rzeczywistości i w obliczu morza, jest inna geometria. Inna matematyka. Inne porządki są, i mi wydało się, że bliżej mi Boga, i ile jeszcze! Bo takie piękno. Którego nie ma bez Niego, mówię. I teraz pomyślało mi się nad tym morzem do Ciebie, drugi człowieku i trzeci, że widząc to (morze, ale to może jedno z wielu), patrząc na to i widząc nie możesz tego nie kochać. Bo nie miałbyś serca. Pomyślało mi się, że na tym polega piękno. Że patrząc na to i widząc to nie możesz tego nie kochać. Na tym polega Bóg, chociaż widząc to morze tylko „może” jest tylko podobnie, jakbyś widział Jego kawałek nieskończenie mały. Może nie można „Go zobaczyć”, ale na tym, z pewnością mówię, polega Bóg, że patrząc na Niego i widząc Go nie możesz Jego nie kochać. Nie miałbyś serca. Na tym polegasz Ty sam. Że nie możesz nie mieć serca.
Jednak mi się wydaje: poniosło mnie, chyba jednak to tak nie jest. Chyba możesz odrzucić Boga, nawet widząc Go i znając. Nie rób tego.
Możesz patrzeć i nie widzieć, ale to inna sprawa. To w jakimś stopniu mamy wszyscy. Ja tam też nie widzę wszystkiego tu. To serce, które mam, by nie wytrzymało. Dobrze o tym mówiono w filmie „American Beauty” – „czasem jest tyle piękna na świecie, że aż trudno to znieść” 1. Okruchy, które odbierają mi mowę, chociaż otwierają mi gębę.
Powiedziałem coś tam do morza. Dotknąłem się z nim i że nareszcie tu jestem. Zdjąłem buty bo ja nie wyobrażam sobie żeby nie przejść po tym piasku bosymi stopami i nie dać raz przebiec po nich wodzie i pianie. I ta skończoność bardzo wielka (nie do ogarnięcia) wody i ciszy i nocy spokoju i samotności, te wszystkie wielkie skończoności naprawdę przyniosły myśli te metafizyczne. „Ostrość na nieskończoność” pisana przez Roguckiego mi wpadła do głowy, to zdanie, o którym jestem pewien, że jest kluczem do wielkiej tajemnicy i jakiejś mądrości – „Widzę ostrość na nieskończoności to nieskończoność nabiera ostrości” 2. Nie twierdzę, że je pojąłem, ale nabieranie ostrości przez nieskończoność to dla mnie znaczy, że można pogadać z Bogiem takim konkretnym, „ostrym” właśnie, spotkać Go jak policjanta i czuć wyraźnie jak ukochanego człowieka, kiedy się go trzyma i nie zamierza wypuścić spomiędzy ramion swoich. I myślę, że jeśli nie trzeba do tego umrzeć, jeśli się można zbliżyć do tego poznania bez umierania, to ja bym tego szukał nad morzem, względnie w górach. W takim miejscu i w takim obliczu, że głowa wysiada, bo nie ogarnia. Bo piękno, bo Bóg, to jest taka matematyka, że matematycznie jej nie opiszemy. Bóg to jest Duch doskonały, a my musimy brać poprawkę… na grubość kredy.
Ja próbuję o tym pisać, zupełnie jakbym potrafił to przekazać. Dziwna sprawa.
Zdjąłem kurtkę, bo nie było zimno mi, chociaż mżył deszcz, trochę siedziałem nad tym morzem, biegłem kawałek, szedłem, nawet stawałem na rękach. Nikogo tam nie było. Ja i to wszystko. Ja i To Wszystko. Daleko w porcie poziomy słup rzucała latarnia morska kołobrzeska. Śpiewałem sobie cicho „Na błękicie jest polana 3” , bo mi się spodobało.
Wracałem trochę głośniej. Dlatego, że wiedziałem już, że dziki dzisiaj niemrawe i dlatego może, że odważniej mi było, lepiej i z większą świadomością czegoś. Czego? Czego nie uchwycę. Dobrego. Spokojniej mi się szło z powrotem. Jak przestało morze szumieć (a na plaży morze szumi ogromnie i raz kiedyś z przyjacielem darliśmy się „dziesięć w skali Beauforta! 4„ plażą z miasta), jak przestało szumieć zrobiło się cicho. Ale nie cisza. Ciszy nigdy nie słyszałem w życiu i jest to kolejny „absolut”. W takich warunkach On musi mieszkać, wszystko o czym fizyka mówi, że nie jest możliwe. Cisza, Piękno, Perpetuum Mobile… Zrobiło się cicho, a ja pomyślałem, że rok temu powstały „Opowieść o żywocie ludzkim” i „Rezurekcja”. Bo jest pierwszy dzień wiosny (deszczowy i śniegowy), Wielki Piątek. Więc swoją drogą jestem głodny. Ale nic. Pomyślałem zadowolony, że jest o czym pisać i było przez rok. Co by się nie skończyło, piękno się nie skończyło. Są czasami takie zdania, co nie wiem, czy ktoś jeszcze rozumie je tak z lewa na prawo o co im chodzi, a może są i takie, co i ja ich nie ogarniam. Oby, mówię, oby! Bo najbliżej piękna mi, kiedy trzymam długopis i zdumiony patrzę potem, co spod niego wyszło.
Zapakowany szczelnie w kurtkę, schowany w kapturze i ukryty pod „arafatką” zupełnie sam („Się szło skrajem drogi powolutku straszliwie samotnym i cudownie 5„ napisał Stachura) wszedłem na pustą spokojną błyszczącą wilgocią w latarniach kołobrzeską Rubinową. Teraz jest noc po tym wszystkim i czuję się jasny.

1 Film „American Beauty”, scenariusz Alan Ball, reżyseria Sam Mendes 2 Coma - „Ostrość na nieskończoność”, słowa i muzyka autorstwa zespołu w składzie: Piotr Rogucki, Dominik Witczak, Marcin Kobza, Rafał Matuszak, Adam Marszałkowski, Tomasz Stasiak, Dawid Wiśniewski 3 Edward Stachura - „Na błękicie jest polana” 4 „10 w skali Beauforta” - szanta Krzysztofa Klenczona i zespołu „Trzy Korony”, autor tekstu: Janusz Kondratowicz , kompozytor: Krzysztof Klenczon 5 Edward Stachura, "Się", albo "Iście" ? --- Przepraszam wszystkich za spóźnienie z tekstem, robię, co mogę.