*Poświęcone jej właśnie.
Nie gniewamy się na siebie ale mamy siebie dosyć. To dlatego w ogóle się tutaj znalazłem. Wyruszyłem do Chojnic praktycznie jak co dzień i wypiłem herbatę ze znajomą na samej górze wielkiego domu towarowego. Złapałem srebrnego Opla i dostrzegłem przez zaśnieżoną szybę dwoje ludzi na tylnym siedzeniu. Bardzo ładnie byli blisko siebie. Usiadłem z przodu. Matka Boska Częstochowska z Częstochowskim Dzieciątkiem Jezus wisieli na pokrętle od radia. Oni też byli ładnie ze sobą, choć oczywiście inaczej. Zobaczyłem ich – tamtych z tyłu i pomyślałem, że muszę napisać opowieść. Dawno nie pisałem opowieści i właściwie szukałem tematu. Iż aby mi ten temat nie wyleciał, co prędzej gdy tylko wysiadłem wszedłem w las, usiadłem na rękawiczkach, portfelu i tym podobnych, to jest na plecaku-kostce pod drzewem i mimo śnieg, zimno, piszę. Bo mi wyleci. Ale już teraz mi nie wyleci ta myśl. Idę. Złapię to skończę. Nasyciliśmy się sobą…
bo długo już tak jesteśmy razem. Odkąd pamiętam. Ona dobra jest. Przychodzi zwykle wieczorem, siada na biurku delikatnie, by nie potrącić herbaty, która kawałek po kawałku lewituje i wsiąka w klosz żyrandola czy może gładką ścianę sufitu. Siada delikatnie, ja dawno już siedzę niżej, na krześle, i tak oto po prostu sobie jesteśmy. Nawet nie rozmawiamy. Ledwie patrzymy, głównie tylko jesteśmy obok siebie – i to nawet nie blisko. Tak sobie, Bliżej niż dalej, to pewna, ale tylko szczątkowo zespoleni, jakoś duszmi, umysłami, nieuchwytnie, wątle złączeni. Nie ma już dawnej fascynacji. O, bywałem nią zafascynowany, jak jeszcze! Bo pociągająca jest, choć popularna nie jest i nie lubi jej wielu. Ja lubiłem ją i nadal lubię, lubię ale. Lubię mimo. Nie ma już dawnego pożądania. Tak, żądałem jej, choć chyba nikt inny nie żądał jej w okolicy, a okolica taka była, że ucieczki właśnie, jej mi było trzeba. To wówczas ją wybrałem sobie. Mając niewiele lat, nie będąc już dzieckiem, będąc otoczonym otoczeniem, z którym nie chciałem mieć nic wspólnego, chowałem się z nią przed nim. Dobrze było nam ze sobą wówczas. W otoczeniu przyrody, z książkami sience-fiction i fantasy, przy gitarze, żyliśmy tak. Tego też już nie ma.
Przychodzi czasem celebrować nas i związek nasz i związek nasz nigdy nie był słabszy. Mogę mówić za nią i za siebie, bo znam ją całą i wiem, co by powiedziała. Przychodzi i siedzimy cicho, obok herbata, ona jest delikatna i spokojna, nie popycha mnie, Nie popycha mnie ku temu, ale wiem, że ona wie, że to się wyczerpuje. Nie popycha mnie ku temu, ale chce, bym odszedł. Bo dobrze dla mnie chce i wie, że ja chcę odejść także. Nie gniewamy się na siebie, to nie tak. Nie mamy żadnych pretensji. Przychodzi, smutniejsza, dlatego tylko, że przywiązała się do mnie, a ja będę znikał niedługo. Dla wolności choćby. Ona zresztą nie chce wcale mnie zatrzymywać. Ona też chce gdzieś pójść, towarzyszka moja. Rozstaniemy się zapewne bezszelestnie i niewyraźnie, życząc sobie dobrze i wiedząc, że spotkać się i posiedzieć cicho znowu zawsze będzie świetnie. Nie potrzeba nam będzie pisać intercyzy. Nawet mówić, że idę. Nie powiem jej. Będzie wiedziała i dla mnie wszystko będzie jasne, bo znamy się cali i bezbłędnie. Takie ma zrozumienie dla mnie, jak gdyby była niemożliwą, jak gdyby była bezosobowa. Zna myśli moje.
A jednak zabiorę się cicho, może w nocy czy rano, w ciemności jeszcze i odejdę, nie zostawię nic, wejdę w las a ona wszystko będzie wiedziała i też pójdzie swoją drogą. Do morza pewnie, ona lubi morze. Tak bezkresne jest jak jej tęsknota. Bo tęskni straszliwie od zawsze i chociaż jesteśmy z sobą, to kolejną oczywistością jest, że to nie to. Bardziej bardzo ścisły związek przyjacielski niż miłosny. Była fascynacja i pożądanie było, ale to nigdy nie było. Jasne było, że jej i mnie brak czegoś i tak tylko skleiliśmy się w zrozumieniu, aby przetrwać dni trudne. Więc ona tęskni, nie za mną. Może za czymś czego nie zna nawet. I chyba już czuje się teraz gotowa wyruszyć w morze, przez morze i odnaleźć to. Wcześniej bym jej nie opuścił. Winien jej byłem to, co ona mnie, opiekę i towarzystwo w braku. I z braku. Nie jesteśmy stworzeni dla siebie, ale dobrymi przyjaciółmi jesteśmy. I gdy przychodzi, zawsze miłym jest gościem. Tak cicho stąpa… Patrzy ciągle w podłogę i wiem tylko, jak bardzo jest mi wdzięczna, że jej nie odrzucam. Sam patrzę na nią i wie, jak jestem jej wdzięczny za to, że jeszcze mnie nie opuszcza. Jest między nami taka mała miłość, na którą mówi się przyjaźń.
Odejdę na dniach, na dniach wejdę w las. Bo ona woli morze, a ja wolę las. To nie sytuacja konfliktowa. I ja tęsknię. Dosyć mocno tęsknię i dlatego ona była mi tak potrzebna, jak była i jest droga. Droga. Chyba już gotów jestem w drogę wyruszyć, wejść w las i ona o tym wie. Dlatego pozwoli mi. Nie powie nic, a żegnanie będzie najcichsze. Żalu nie będzie, bo przyjaźń to przecież pewność, spotkamy jeszcze się. Oboje nieśmiertelni.
Odejdziemy już niedługo. Być może w tym samym momencie. Nie czekamy na to, ani też nie pragniemy tego odsuwać. To kolej rzeczy. Nie do wiary, jak to wszystko i siebie rozumiemy. Dla nasz wszystko jest jasne i my też jesteśmy jaśni, znamy drogi, na które wchodzimy. Wiemy wszystko, dlatego jesteśmy gotowi i nie zawahamy się, ot, pójdziemy, każde w swoją stronę. Cieszymy się teraz, że jesteśmy jeszcze tu razem. Ona siedzi na drabinie i wyjątkowo patrzy uśmiecha się – śmieje do mnie, który siedzę znowu niżej niej, na łóżku rozwalonym bezczelnie i piszę. Za oknem jest ciemność, tutaj moje białe ściany i blada podłoga i ona na mojej drabinie. Nie zdjęła butów nawet, taka pewna, że nie będę się wściekał. Podrygujemy lekko w rytm muzyki, moja czarna gitara oczekuje cierpliwie, ona schodzi z drabiny, uśmiecha się, dotyka mojego ramienia i cicho wychodzi, szumiąc tylko nogawkami szwedów i zbożowymi włosami.
W tej chwili nie wiem, czy przyjdzie jeszcze. Rano na pewno będę czuł, czy to już. Bitewny nastrój od rana, jeśli poczuję, to będzie list pożegnalny, od mojej pani generał, która sama idzie na trudny front i mnie błogosławi także przed moją walką, przed drogą lasem w inne życie. Jeśli już poszła, to wdycha wiatr od morza i w tej właśnie chwili błogosławi mnie, wchodzącego w coś innego. Ona, moja mała. Moja mała Samotność.