Osobowy szynobus do Krzyża. Pada gęsty deszcz, z przesiadką lecę do Stargardu. Tak tu pusto, że może i zagram. Bo z dziewczyną się wybrałem, co lubi grać jak jej zagram. Zobaczyłem pogodę i dzisiaj ma padać ale jutro już ma być lepiej.

Stoimy w Pile. Ułożyłem wczoraj na harmonijce zagrywkę Strachy na Lachy – „Dzień dobry kocham cię”. Chyba uprościłem, ale chyba mniej więcej pasuje.

[C]     5 (5) 5 (4) 4 4 (4) 4 (4) 5
6 (5) 5 4 4 (4) 4 (4) 4

Krzyż Wielkopolski. Wraca mi obsesja poznawcza. Dziesięciowagonowy intercity zapewne do Szczecina przeleciał. A ja mam godzinę do osobowego, czekam na jedzenie. Przejście nad torami, SOKiści pilnowali, ładny zadbany dworzec. Nie to, co Złotów albo Czersk, czego się poniekąd spodziewałem, bo miejscowość nieduża. Węzeł kolejowy widać ważny.

Uciekłem od deszczu. Zachmurzenie całkowite, ale sucho. Na peronie drugim Szczecin już stoi, ale jeszcze pozamykany, ma jeszcze godzinę. Elektryczny w tych najpiękniejszych kolorach plaży i morza. Dziewczyna się do mnie uśmiechnęła na peronie, więc i ja. Opóźniony Bolesław Prus z Warszawy do Szczecina, a po kładce nad torami idzie wycieczka objuczona. Ja na szczęście nie mam wiele maneli, niech mi droga lekką będzie. Dziewczyna mówi do dziecka, którego pilnuje „Ty zgago mała”. A Bolesław wjeżdża. Osiem wagonów ma. Szynobus co mnie z pola przywiózł wraca do Piły. Szczecin czeka na swoją kolej a my z nim na naszą bo tak się związały losy. Intercity do Rzeszowa zaraz się wtoczy a na nas już czas.

Póki miałem pusty przedział to grałem, czerwona moja gitara nawet ładnie utrzymała wczorajszy dobry strój. Przestało zaczynać padać, znów robi się duszno. Gdzieś przed Choszcznem jesteśmy jedziemy. Pomyślało mi się przy słowach piosenki pisanej nocą przez Piotra Roguckiego, że to las się porusza a ja siedzę nieruchomy po drugiej stronie okna

„W zagubionej przestrzeni trwam
A cały świat płynie obok gdzieś” *

Choszczno oglądane na tyle, ile widać z okna pociągu i ile można okiem sięgnąć poza dworzec zaciekawiło mnie. Niejasne przeczucie, że mają tam coś ciekawego. Takie rzeczy trzeba zbadać. Wpierw jednak dojadę do końca biletu i się zakwateruję, żebym nie musiał wychodzić na świat z większym bagażem ręcznym.

Czytając przewodnik po województwie zachodniopomorskim natknąłem się na historię dziewczyny, która ostrzelała polski oddział z wieży kościoła w Jastrowiu. Opowiadał mi wcześniej pewien kolega kierowca, że Polacy wpadli na wieżę i ją zastrzelili. Dokładniej autor przewodnika relacjonuje, że polscy oficerowie uwolnieni z obozu w Bornym Sulinowie (Gross Born) wracali przez Jastrowie. Mniej więcej w tym samym czasie do miasta zaczęły się zbliżać niemieckie oddziały pancerne. Polacy przygotowali się do obrony, między nimi właśnie zwolnieni oficerowie. A młoda Niemka na wieść o zbliżającym się wojsku niemieckim zaczęła z wieży ostrzeliwać ulice miasta. Zanim ją obezwładniono, zabiła kilku ludzi, w tym jednego z oficerów. Do ataku Niemców nie doszło, a dziewczynę rozstrzelano… **

Z jakiegoś powodu zawsze miałem dla niej dużo współczucia.

Stargard Szczeciński. Zacząłem chodzić po tym mieście, tu jest pełno gotyku ceglanego. Mnóstwo. Nie dam mu rady. I jest relikt pomnik po „bohaterskiej” Armii Czerwonej. Tego nie powinno tu być.
Sklepienia gwiaździste w kościele księży Chrystusowców (w nim to niegdyś przyszła mi do głowy Rezurekcja). Idę na mszę potem zobaczę co jeszcze.

Pomyślałem, że całe poznawanie nowego miasta, zgłębianie architektury nie powinno być przymusem, imperatywem. Zaszedłem do kawiarni pod galerią sztuki na herbatę z rumem i mam nadzieję potrafić teraz nic nie musieć. Oddać się swoim myślom wesołym albo smutnym, jakie przyjdą. Długo już – chyba: za długo już włóczę się samotnie. Na szczęście za kilka dni dołączy Łukasz i poszukamy szczęścia u kołobrzeskich dziewcząt. Rum daje herbacie moc. Ale za gorzki napój jak dla mnie.

Miejsce spotkań. Wszyscy prócz mnie z kimś tu rozmawiają. Właściwie i ja. Tak jak zwykle.

A gdybym ja rzucił pisanie i rzucił się na głęboką wodę i poszedł rozmawiać z ludźmi?
Z pewnych względów spora grupa ludzi nie zachęca mnie do nawiązania kontaktu, ale nie wszyscy przecież. Przecież raz na jakiś czas znajdzie się człowiek, z którym mógłbym pomówić, dziewczyna, do której mógłbym się uśmiechnąć. Nauczyłem się, że to wszystko nieprawda. I to mogę spróbować, ostrożnie, po swojemu. Mocny rum i słaba głowa. Ale miło rozgrzewa.
Jutro może pojadę za miasto – nad jezioro Miedwie. Ponoć sporo tam ludzi i byłoby gdzie usiąść im zagrać. A poza miastem spodziewam się nie będzie kłopotów ze strażą miejską.
W Art Cafe gra Boney M – By the rivers of Babylon. Piosenka przypomina mi dzieciństwo, rodzice słuchali. Nie jestem smutny.

W środę wieczorem myślałem o zmianie swego życia, abym mianowicie zaczął odzywać się do ludzi. Właściwie zacząłem. Jest piątek, bo już po północy, przypominam sobie miniony dzień.

Poszedłem w miasto z gitarą, chciałem zarobić. Myślałem najpierw jechać na Miedwie, byłem nawet na wylocie na Szczecin, ale deszcz mnie stamtąd wygonił. Następnie po dość długim wahaniu usiadłem na ławce na Wyszyńskiego naprzeciw budki z kebabem, i zacząłem grać, a jak dostałem odwagi, to i śpiewać. Długo, ze trzy godziny. W budce pracuje z Turkiem młoda dziewczyna. Widziałem, że słucha i patrzy na mnie. Podobało mi się to jej zainteresowanie, uwaga, z jaką słuchała. Podszedłem po jakimś czasie z zarobioną gotówką i poprosiłem o coś do picia. Położyłem dwie dwójki, ona powiedziała „nie musisz płacić”. Powiedziała to tak cicho, przepięknie. Chyba stąd to wszystko co potem, że spędziłem z nią dzień prawie do północy. Bo jak rozpadało się mocniej zabrałem gitarę i zaprosiłem – Agnieszkę – na spacer. Powiedziała, że lubi deszcz. I powiedziała mi dziś bardzo dużo, czego nie będę opowiadał. Polubiłem ją, jej szczerość i to, że nie mówi za dużo ani za głośno. Potrafi mówić, nawet śpiewać. Ale umie też milczeć i dobrze mi się z nią milczy. Coś o czym dawno mówiłem, że ma swoje znaczenie. Wiele dzisiaj było spraw, także poważnych. Agnieszka zawsze patrząc na mnie się uśmiechała. Każdym razem. Śmiejąc się na pytanie czyjeś „dlaczego nie rozmawiacie” mówiła, że nie potrzebujemy, bo rozumiemy się bez słów. Miłe jej towarzystwo: pierwsza osoba, którą tu poznałem. Myślę sobie, że będzie dobrą znajomą. Że chociaż tutaj nie zostanę długo, jeszcze kiedyś ją odwiedzę chętnie.

Przedstawił się jeszcze Robert z Berlina. Powiedział, że mogę zarobić grając tam na urodzinach jego narzeczonej pod koniec miesiąca. Obawiam się tak jechać ni stąd, ni zowąd do Niemiec, ale przemyślę. Dobrze miło mnie przyjęła stargardzka ulica.

Kolejnego dnia udało się wstać przed południem, z wolna wędruję w stronę drugiego dużego kościoła (obok tego przy amfiteatrze, którego starałem się narysować przedwczoraj). Jak wszystko tutaj gotycki, chociaż kolejne epoki zwłaszcza barok też się z czasem na te budowle naniosły. Tak przechodziłem właśnie pod ostrołukową bramą miejską zwieńczoną barokowym szczytem – wieżyczką z hełmem. Takiż hełm ma kościół, do którego zmierzam, pochodzący na pewno z gotyku. Tak to już było, niektóre budowle wznoszono upiększano wykańczano przez kilka epok. Ewenementem w tym mieście jest brama miejska o dwóch wieżach, w której prześwicie nie biegnie droga, a wody rzeki. Miasto bowiem handlem zbożem stało (było zresztą w tej dziedzinie konkurencją dla Szczecina) i kontrola spławu Iną była tu rzeczą ważną. Brama gotycka, oczywiście. Tu jest gotyk na gotyku, przejść nie można. Siedzę i patrzę jak płynie Ina. Pójdę i dziś zagrać, jakoś po południu. Miło wiedzieć, że kilka osób się ucieszy.

Mamy ładny ciepły dzień. Wczoraj sporo padało, ale też było pięknie. Krople deszczu tnące po skosie ładnie na tle ciemnej zieleni miejskiej wyglądały, co oglądaliśmy z Agą „na amfiteatrze”.

Na wieży tego kościoła jest taras widokowy. Mam wielką ochotę spojrzeć na to miasto z góry. Jak w swoich czasach na Tucholę na Gdańsk i Bytów. I Wrocław, dużo dawno temu. Płynie woda, płynie Ina, czas płynie, kiedy to było. Ja też się zmieniam, a świat, a ludzie, wszystko gdzieś idzie, każdy coś robi. „Każde wspomnienie co żyje w nas, niech żyje jeszcze przez chwilę” ***, śpiewał Gawliński i to pragnienie bardzo rozumiem bo przepiękne mam wspomnienia.

Taras widokowy pod samym hełmem wieży. Nie wiem jak tu wysoko, ale bardzo. Piękny szeroki widok przez cztery okna na miasto i okolicę. Za lasem widać stąd komin, który jak myślę należy już do Szczecina. Mocno dmucha szalony wiatr. Można poczuć się wspaniale.

To miasto jak mówiłem jest pełne ceglanego gotyku. Mury miejskie i baszty, bramy miejskie, trzy kościoły (został mi jeszcze do pożarcia świętego Ducha). A kościół ten, wszak jestem na wieży kościoła, to Kolegiata Królowej Świata. Nadając wezwanie ktoś ułożył ten zgrabny wiersz mimochodem. Czy wszystko co się rymuje jest wierszem? Wszystko nie. Ale to co się rymuje bezwiednie, naturalnie spontanicznie ja ośmielam się wierszem nazywać. Uśmiechem figlem Pani Poezji, która lubi wplatać się w życie. Tak sobie myślę. A kościół ten, nie skończyłem zdania, to jest arcydzieło gotyku ceglanego. Wnętrze zostawiłem na deser, a na początek – wisienkę na torcie – obszedłem dookoła. Przepiękny i w bryle i w ogromie i w detalu. Detali dużo pięknych, wypalane i szkliwione z cegły kształtki tworzą ornamenty na ścianach i zdobienia na sterczynach i w portalach schodkowych. Tego ja nie umiem opowiedzieć, może podejmę się paru rysunków na kartkach tych. Co trzeba powiedzieć i co mnie zadziwiło zachwyciło chyba najwięcej, że to nie jest hala. To jest bazylika z tych bazylik, to znaczy nawa główna jest wyższa od bocznych, co skutkuje oknami nad dachem nawy bocznej i doświetleniem głównej. A bryła jest tym o wiele bogatsza. Siedzę na tym tarasie i piszę, a szalony mi zaraz Eos kartki z zeszytu i włosy z głowy powyrywa. Idę na deser, obejrzeć wnętrze.

Nie tak dawno temu, będąc młodym i niedoświadczonym mówiłem o gotyku ceglanym, że to taki rak na bezrybiu. Że jest kiepsko, ale lepiej być nie może. Chociaż oczywiście z cegły nie zrobi się takich cudów jak z kamienia, pożałowałem dzisiaj tamtych słów. Kolegiata Królowej Świata jest przepiękna – skądinąd więc bez wahania nazwę ją gotyckim wierszem. W głównej nawie (wyższej jak mówiłem i doświetlonej) przepiękne biało i w ornamenty malowane sklepienia gwiaździste. Dwie boczne nawy ze sklepieniami krzyżowymi przechodzą w obejście wokół prezbiterium, gdzie już zupełnie wariacje na temat sklepień, a wszystkie powierzchnie tych wariacji malowane w gwiazdy. Katedra bowiem gotycka miała być w idei przedstawieniem niebios.

Na taras widokowy naliczyłem 266 schodów. Trochę to niżej niż 300 na pewnej wrocławskiej wieży, ale także bardzo dużo. Schody wąskie, spiralne, wśród czerwonej cegły, w okrągłym wnętrzu wokół rdzenia. Zdawały się nie mieć końca, kolejny obrót, kolejny obrót… Po drodze były trzy dzwony, ale milczały o tej porze. Lubię wchodzić na wieże i latarnie. Nie tylko – być na, ale wchodzić zdobywać piąć się wcale nie mniej.

Sobota. Chyba za długo już tu jestem. Chyba jeszcze Szczecin i wracam. I chciałbym zagrać jeszcze dziś tym ludziom. Póki co trochę ich tu za mało – na Wyszyńskiego. Później może zrobi się cieplej i przyjdą. Bo po dziesiątej dopiero. Pogoda nie bardzo ostatnio, przelotne deszcze na zmianę ze słońcem. Ale u mnie jest gorzej, a przynajmniej było we środę.

Dawno nie jechałem stopem. Przyjechałem tu pociągiem, więc od ładnych paru dni nie rozmawiałem z kierowcą. Może dlatego ciągnie mnie już do innego miasta i wcale nie do niego, ale na drogę, na wylot.

W tym mieście Jan Paweł II patrzy z pomnika (czy to powinno tu być jest do dyskusji, ja myślę, że pomnikami Papieża powinny być szkoły szpitale i inne dzieła – działania miłości), patrzy z pomnika na pomnik „bohaterskiej” Armii Czerwonej. Tego na pewno nie powinno tu być. Jak czytałem, Sowieci zbudowali go sobie sami na ich własną cześć i chwałę i nawet jednego napisu nie ma na nim w alfabecie łacińskim. No, to niech go sobie zabiorą. Popołudnie, wróciłem na swoją ławkę, ale prawie nikt nie idzie, grać nie ma komu. Chciałbym spotkać Agę, bo mam jej jeszcze coś do powiedzenia. Jutro w niedzielę grał nie będę, więc może Szczecin, a może już z powrotem pojadę.

Pierwsza w nocy. Z jakiegoś powodu samotność siadła mi na karku(4)… Nie mogę być kim chcę, ale mogę być sobą, jak odwróciłem słowa Kokonu inspirowane Gombrowiczem. Pomyślałem, że jeszcze czterdzieści lat i zacznę mówić to, co myślę. Po dalszym namyśle zmieniłem na osiemdziesiąt.

A sny to są wyjęci spod prawa wariaci, co nie bacząc na okoliczności prawdę mówią. Nie będę opowiadał moich snów, ale każdy mówi o moim marzeniu. Zbyt śmiało nieraz, tak że wstałem skołowany.

Koło kościoła św. Ducha. Przejechał właśnie na rowerze z tabliczką Ostsee – Alpen jeden ambitny facet. Pewnie pierwszy albo drugi dzień dopiero jedzie.

Stanąłem na wylocie lekko po ósmej. Przede mną dwie zabawne dziewczyny łapały na Poznań. Zabrał mnie wpierw człowiek ze służby drogowej, parę kilometrów. Potem busem z dziwną rejestracją jechałem aż do Wałcza. Bardzo życzliwy człowiek, wielkie mu dzięki z miejsca tego, z tunelu dworcowego za wszystko, jechał z Norwegii do Krasnegostawu, aż w Lubelskie. Podwiózł, nakarmił i opowiedział, wielkie dzięki. A interes się kręci, bo w tunelu w Pile Głównej wrzuciłem chłopakom co grają pieniądze, które ktoś mi wrzucił w Stargardzie na Wyszyńskiego, co grałem. Jest obrót. Świetnie grali, na kilka gitar bęben i skrzypce. Gdzie mi tam. A na peronie piątym kompania wesoła poprosiła zagraj, skoro z gitarą szedłem, skoro był czas do odjazdu, zagrałem. Bardzo dużo muzyki było dziś wieczór w Pile na dworcu. Wypiłem dwa piwa, które chłopaki mi postawili, jako te małe przyjemności, które z nieba spadają albo rosną w ziemi. Jak znalazł po ciężkim dniu. Kończę zabawę kończę wyprawę siedzę w osobowym przez moje pole i cieszę się, że słońce jeszcze wysoko. Jutro Gdańsk, bo „dzisiaj tu, jutro tam.” ****

„Dzisiaj tu, jutro tam.” ****

—-

* Piotr Rogucki, „Piosenka pisana nocą”
**na kanwie tej historii jeden z oficerów – Leon Kruczkowski napisał dramat „Pierwszy dzień wolności”
*** Wilki – Urke

(4) Parafrazuję piosenkę Macieja Zembatego „Miłości nie zostawiaj mnie”. Słowa: Maciej Zembaty, muzyka: Ryszard Sygitowicz . Polecam.

**** „Passing Thru”, słowa i muzyka: Leonard Cohen; tłumaczenie: Maciej Karpiński, Maciej Zembaty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Name *