Z Bożej łaski wpadł mi w ręce wolny czas i poszedłem go „zmitrężyć”.

To miasteczko przypomina mi Chełmno. Pierwszy raz po nim sam pochodziłem, kocią modą, po swojemu. Jak zaczynałem, to miałem poczucie ogromnej pustki, niemoty, braku słów we mnie. Onieśmieliło mnie może to, że znów będę pisał, od tak dawna robię tyle innych rzeczy tylko. Właśnie jestem, coś niecoś opowiem, bo tak właśnie chcę.

W Chełmnie nawet w podobnej kawiarni siedziałem, przy oknie z widokiem na rynek. Nie ma na nim ratusza, tak jak w Chełmnie jest, więc to jest chyba ten sposób niemiecki: ratusz w pierzei rynku. Ale chyba już go nie ma, tylko dawne linie zabudowy, w każdym razie ściana naprzeciwko okna wygląda na powojenną. Na zapleczu rynku, jak w Chojnicach, jest przekrzywiona fara. Zapewne zorientowana, chociaż we wszystkich tych urbanistycznych teoriach mogę się bardzo mylić. Plotę sobie androny, bo zapłaciłem za zeszyt, długopis i herbatę. I poszedłem zwiedzać.

Porównuję do Chełmna, bo miasteczko małe, kilka kościołów i siostry zakonne, lud wierny. Dobrze mi tu, szczególnie u przyszłych Rodziców. Jednak urwałem się bezkarnie w wolnej chwili od towarzystwa, wiesz, bo potrzebuję i tego, i tego.

„Wolny ptak jest najwierniejszym stworzeniem świata”*, jak wyplótł kiedyś, niewiele myśląc, Sted. Mogę tak napisać, bo o ile pamiętam, on też to przyznał, że „pomyślało mu się”, nie wyrył tego w brązie.

Wziąwszy sobie swobodę ruchów, poszedłem najpierw tam, gdzie dziko: z mostu wzdłuż rzeczki brzegiem. Dzikie kaczki przeganiałem przed sobą, ale przecież ja też jestem u siebie. Mroźno jest od tygodnia chyba, i na brzegach narasta kra. Rzeczka jest nieduża, kręta, ale możliwe, że umie się rozlać, bo dolinkę miejscami ma szeroką. Zaszedłem do pustego młyna, nieco z boku, miał swoją odnogę wodną. Starałem się chodzić po belkach, słońce złote jakoś pięknie wpadało, wypełniało dziury w podłodze następnego poziomu. Trudno to opowiedzieć, promienia słońca niby nie widać, ale jakoś złocą powietrze i pokazują pył nieraz. Ładna rzecz. Może to już koniec, bo wracać mi pora. A może jeszcze do ciebie napiszę. Androny beztroskie, michałki. Adieu.

Mam wrażenie, że w całym wszechświecie nie ma tyle czasu i miejsca, żebym mógł powiedzieć K. o sobie. Dać się poznać. Bóg jednak rządzi Wiecznością.

„Skrajem nieba szedł Bejdak
organki z odpustu
same mu grały”

 

(Stare dobre małżeństwo, „Bejdak”)

 

Uciekam od rzeczywistości, będę w opowieści. Młoda pisze, że Bejdaki też są potrzebne na świecie. Tylko po co, do czego? Czy ślimak się nad tym zastanawia? Po prostu jest ślimakiem i się ślimaczy. A my ludzie mamy do pomyślenia. Poszedłem wczoraj swoją drogą brzegiem Sandelki i jak wyszedłem ze młyna (narobili się tam cieśle; bardzo lubię podziwiać zwykłe ludzkie rzemiosło: miecze i zastrzały, połączenia wzmocnione grubymi śrubami czy kotwami, idź i zobacz), jak wyszedłem ze młyna, to przeszedłem mostek nad spiętrzeniem, zimą narosło dużo lodu nad nurtem wodospadu. Kaskady, bo bez przesady. Zostałem potem zdobywcą stromego wzgórka, bo chciałem zobaczyć, co jest za grzbietem, zamiast go obejść. Domy i bloki, człowiek z psem. Okulary mi przeszkadzały, nie lubię ich, nie przyrosły do mnie. Szkoła z lodowiskiem, na które jednak nie poszedłem, bo potrzebowałem bardziej tej wolności, niż tamtej. Teraz nawet dzień święty święcę twórczą pracą i myślę sobie, że mogę. Bo dla mnie to jest dobre. Może dla Ciebie to jest dobre? Może kiedyś to przeczytasz, a może tylko ja.

Mam takie totalne poczucie braku siły, braku wpływu na moje życie, że wszystko już zużyłem i mogę tylko reagować, a nie decydować. I na papierze jestem wielkim artystą, a na ulicy małym listonoszem. Mam takie złe poczucie, że to, co robię teraz, nie ma znaczenia. Listy przynajmniej komuś coś powiedzą, ja chyba zamilczę na wieki.

A jednak rzucam pracę. Tylko na każdym kroku muszę być konsekwentny. A chyba nie będę. Chyba będę latał od ściany do ściany. Telewizor chrzani, więc idę do okna, myśli mi się spierzchły.

Spróbuję pisać dalej retrospektywnie. Przeleciała niedziela i trzy dni latania z listami, dasz wiarę? Tak okropnie, fatalnie i strasznie nie mam czasu na pisanie… Czas temu zaprzeczyć. Ech, nie czas. Chyba jestem skazany na pisanie tej opowieści z doskoku. Świecie…

Zaniosłem ludziom jeszcze trochę listów i mam piątek. Ciągle towarzyszyło mi pragnienie, więc w poszukiwaniu dobrego miejsca do pisania wsiadłem w pociąg, chociaż kawałek. Buja jak pijany, może idealne warunki do pisania to mrzonka? Kto to zrozumie, że jadę do Sopotu tylko po to i wracam? Myślałem o tramwajach, ale bywają ciasne, zatłoczone. O kawiarniach, ale bywa w nich głośno. Znalazłem wagon, część wagonu, z samymi pojedynczymi pasażerami, zostałem i po prostu piszę. Wcześniej chodziłem po długim peronie bardzo powoli, jak bocian, myśląc tylko to, co mi przeleciało przez łeb, i myślałem, że muszę mieć taki czas, kiedy nic nie muszę. Bo bym zwariował. Ja bym chciał życie spędzić, leżąc na jakimś zwykłym polu, trochę sam, trochę z K. i czasami na dorocznym pikniku z rodziną i znajomymi (czy mam przyjaciół? trudne pytanie na inny raz…), mieć całe morze czasu i sennie patrzeć, jak on przecieka mi przez palce, a potem do Pana. Co Pan na to, Bóg raczy wiedzieć. Nie lubię produkować. Może lubię tworzyć, ale na razie w bilansie stężeń mam za dużo zajęć a za mało wałkonienia. Mogę tu sobie napisać, jak chcę, i co mi pan zrobi? Sopot, wysiadka.

Po co przyjechałem do Sopotu, skoro nie projektuję płotu? „Po jedną linijkę wiersza. Po nic więcej? Po nic więcej!”** napisał był Sted, i ja go rozumiem. To jest nawiasem mówiąc wiersz z życia wzięty, bo kreśliłem kiedyś sopockie płoty, na obraz i podobieństwo przedwojennych, na polecenie konserwatora. Projektować nie wolno było, wolno było rozmieścić skopiowany wzór na przęsłach i sensownie ustawić słupki, furtkę i bramę. To temat rzeka, Sopot dzięki władzy konserwatora jest w dużej mierze spójny w architekturze i plastyce (kolorystyce), ale siedząc tu na peronie cieszę się, że nikt mi jeszcze w słowa nie zagląda. Jak coś wydam, to napisane swoimi słowami, a nie pod dyktando. A potem nastąpi jednak i tak śmierć autora (brak możliwości komentarza i otwarcie dyskusji, co miałem na myśli; bałem się kiedyś przez to pisać, czytając o Nietzsche’m, nazistach i Dostojewskim, że podobno teorie Rodiona mogły ośmielić kogoś do złych czynów; chyba nie przeczytali do końca); już się nie boję, nie odpowiadam za Wasze wnioski i czyny. Chyba, żebym kłamał. Ale piszę prawdę, piszę w swoim imieniu i mówię za siebie: ja jestem taki. Chrystus nauczył życia, ja po prostu piszę.

Popłynąłem. Olałem w międzyczasie jeden pociąg z powrotem, ale następnym już wrócę, pojadę do K. Czas jest póki co ograniczony.

Mam kilka pomysłów na nowe opowieści, albo nowe wątki, garną się do mnie. Nie mam pomysłu, jak je sprzedać, a ten też by mi się przydał. Na razie, to tylko część jednego wieczoru, piszę sobie. Dla relaksu? Też. Płynę sobie jak woda.

Mógłbym pójść pieszo wzdłuż Strzyży, parkami i skwerami, i sprawdzić, gdzie uchodzi. I opowiedzieć, co widziałem po drodze.

Lub jak zanotowałem w rejonie: Poczto polska,jak ja bym chciał mieć czas pokontemplować i poopisywać bryłę kościoła Jezuitów z Piramidy…

„Piramida”, albo moimi słowami (właściwie to słowami koleżanki z poczty) „szafa”, to wielki blok z dziesięcioma piętrami i stąd wielkim widokiem.

Lub jechać tramwajem w te mniej znane mi rejony (Nowy Port, Stogi) i pisać o tym. Mi będzie dobrze, a Tobie?

Inni ludzie gawędzą ze sobą. Ja to robię tu i teraz. To chyba niewiele więcej. Czy to jest, będzie, lub może być, sztuka? „Twórcza praca godna Boga”? *** To jest tak bardzo moje, że ja nie wiem, kto to kupi. Teraz się mogę tym nie martwić, mam robotę. Jednak chciałbym pisać na całego, być poetą. Tak przynajmniej przeczuwam, nie byłem nim jeszcze zawodowo. Jak nie dbam o pieniądze, to pisze mi się dobrze, ale cóż… Cóż kiedy skończy mi się tusz? I to ten żywotny, czerwony, bo pisania nie będę jadł? Czy to jest pisanie pozbawione wiary? Parafrazuję Johna Eldredge’a, bo dyskutuję z nim. Bo nie mam odwagi, to raz, i liczę się z K. To dwa.

Nie jestem jeszcze jej mężem, ale też nie jestem już sam. To też przeczuwam, nie byłem jeszcze mężem ani ojcem, a przecież proste jest dla mnie, że PO TO JESTEM, i „dobrze mi będzie” (parafraza Ps 128, 2). Dalej, na tej samej zasadzie przeczuwam, że jestem, żeby być poetą. Ależ odważne słowa. Mają prawo tu być. Obym chociaż odważył się spróbować? Właśnie to robię! Sedno nie w zarabianiu! Sedno w pisaniu. A nawet czasami w nie pisaniu. W oglądaniu.

Po prostu, mam ręce i nogi, by dotykać i chodzić. I oczy, żeby patrzeć. Mam wrażliwość, żeby jakoś jej używać. I jestem introwertykiem, Bóg wie, po co, ale tak jest dobrze. Bóg wie, po co są ślimaki. Po co ja jestem t a k i.

Więc to nawet nie to, że ja nie mam wyboru i muszę być poetą. Ale odkrywam tylko tyle, że nieużywana wrażliwość jest smutna. Pewnie i tak, jak uschła ręka. Jezus ją uzdrowił, nie zostawił. Dlatego, mając takie przeczucia, piszę. Czy będę pisarzem, zobaczymy. Wiemy już, że mogę być też listonoszem, lub architektem. Zapewne przenosząc się zawsze po jakimś czasie do innej firmy i w inny rejon, ale tego kwiatu… Pracy jest nieograniczona ilość i ktoś to musi robić. Ale ponieważ praca zwykle pochłania mnie mocno i zostawia mało, myślę, że najlepiej by dla mnie było, żebym pracował wrażliwością. A dla świata? Chyba też, świecie. A dla K.? Dla K. jestem. Mogę robić różne rzeczy, ale nie mogę nie być przy niej ani być tylko ciałem, się nie angażować. Nie mogę, bo tak sobie wybrałem, i tak będzie dobrze.

Zaznaczam, że Bóg jest dla mnie ważniejszy i pierwszy. Ale On sam rzekł, że „nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2, 18).

___________________________________________________________________________

* Edward Stachura, „Pokocham ją siłą woli” – znakomite opowiadanie i tyle, polecam ogromnie;

** Edward Stachura, „Wszystko jest poezja”, albo może gdzieś indziej, postaram się doszukać źródło;

*** John Eldredge, „Dzikie serce” – skoro polecam Stachurę, to muszę polecić Eldredge’a. Jeśli nie masz czasu na obu autorów, zacznij od niego; zwłaszcza, jeśli interesuje Cię dyskusja o tym, kto to są chłopiec i mężczyzna: kim jesteś, albo kogo masz w domu;

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Name *