Muszę pisać. Nie mogę nie pisać? Mogę. Ale muszę pisać. Ludzie ze sobą rozmawiają, ja piszę – rozmawiam z zeszytem. Ciągniemy za lokomotywem na Gdańsk jak tysiące razy. I ten raz jest warty zapisania. Pociąg wart jest pisania, wart jest herbaty i wart jest tabaki. Dość dobrze rozumiem pociąg, doceniam go. Pociąg wart jest biletu. Pędzi szalony szumi po szynach a mi przypominają się miejsca, osoby i zdarzenia. Aż niewykluczone, że zacznę list pisać.
Kościół w Czarnej Wodzie bardzo ładny za oknem przeleciał powolnie. Jak tego dnia kiedy nabazgrałem go. Kiedy zaniosły mnie dwa pociągi i jeden samochód na Mazury. Tym pierwszym razem jak tam jechałem, poprzedniego dnia z zachodu z kolei, z Trzcianki wróciwszy koleją. Przed maturą jeszcze. To byli czasy. A teraz zima. Jeszcze zipie jeszcze trzyma. Dałabyś spokój, mała. Kości by odtajały. Ludzie by odtajeli, odmłodnieli. Ja sam poczułbym się jasny, jak ja kocham czuć się jasny. Słońce mi świeci prosto w twarz jednak, więc jednak prawie to. Zaczyna mi dobrze być. Ale jakie ja czucia pamiętam z przeszłości, ile jaśniejsze. Co to znaczy: czuć się jasny? Czuć się beztrosko, czuć się pewnym bardzo małych rzeczy: co się robi i dokąd się idzie. Miałem kiedyś jasną głowę, same proste drogi miałem. Napisałem te słowa o dniu, albo o kawałku dnia, kiedy, maturzystą będąc, szedłem jak sto razy do chojnickiego CKU. Czułem się natchniony i jasny jak nigdy. Chociaż nic specjalnego mi się nie działo i nie pisałem wiersza. Przychodzi jak chce, dostałem natchnienia i szedłem w natchnieniu nigdzie w obłokach tylko po ulicy między szkołą a szkołą.
Teraz też się czuję: dość jasny. Nie wiem czy wolno mi to stopniować. Ale wiem że słońce świeci na moje brwi i herbata pod oknem tego pociągu małą mgłę wzbija a ja ją wypijam i wzrokiem. To jest dobra rzecz na pewno, to jest dobry dzień, dobry świat, właściwy pociąg. Prawie samotny spokój. Dwóch ludzi ale swoich ze mną i śpią kiedy pociąg pędzi nie mówią do mnie a ja mówię do ciebie. Bo chcę bo muszę bo dziękuję. Bo patrz-słuchaj. Jaki piękny świat. Słońce zimowe hojnie go. Nie ma mgieł i pola i lasy się wygrzewają jak koty i ja. Pociąg szumi sobie ze szynami. Oni mają urozmaiconą muzykę. Szmer taki w jeździe, do niego przy hamowaniu dochodzi szum i długi, tępy (nie ostry bolesny) pisk, a na końcu zaostrza się on i teraz stoimy i gwizd kierownika i przyspieszamy tak jakby woda wrzała i na złączach szyn stukanie podwójne jak echem potem z kolejnych kół. A czasem coś nie wiem – koła szyny resory – do muzyki takie nisko brzmiące dzwonienie wprowadza i to jest dźwięk podobny jak tamburyn. Ale dominuje tu szum powietrza i szmer szyn, to są linie prowadzące. Posłuchaj czasem pociągu, siostro, bracie. „Sobie śpiewa a muzom” 1, a przecież to ty siedzisz w nim jak w teatrze i masz przebiegi za oknem do obejrzenia, słońce albo i nie, miasto i wieś: to co akurat jest. Pasażerowie, „dajcie posłuchanie. Godna to was muzyka i godne śpiewanie” 2 , cytując Wielką Improwizację.
Ten pociąg „nie zatrzymuje się na wszystkich stacjach i przystankach osobowych”. Robi nitkę z Chojnic do Gdańska w dwie godziny i wielkie brawa. Żałuję, że nie mam ze sobą harmonijki. Gdybym ją miał, tobym żałował, że chłopaki śpią i nie mogę zagrać, żeby ich nie pobudzić. Więc szkoda, że jej nie mam ze sobą. Na szynach tych w tym lesie. Wielkie wam dzięki, osobo, miejsce. Przypominacie mi się. Oni śpią a ja nie mogę. Ja muszę BYĆ, BYĆ ŚWIADOMYM, PATRZEĆ. I widzieć. Wszystko. STAROGARD GDAŃSKI. 3 Tak się złożyło, że teraz też go mamy za oknami słonecznymi.
Jeszcze jedna ciekawa mgła między peronem a progiem pociągu, kiedy stoimy, ciepłe powietrze unosi się do góry z maszyn czy nawet kół rozgrzanych tarciem. Rozgrzanych tańcem.
Zamarznięte jezioro przy stacji o cudnej nazwie Szpęgawsk. Tu to widziałem kiedyś, jak biały ptak leciał nad wodą, a jego białe płynęło odbicie po wodzie, i zachwyciłem się, bo co mogłem w tej sytuacji zrobić. Obym zawsze czasem widział takie rzeczy, takie akty, obym zawsze wpadał w zachwyt cały jak dziecko. Dziecko jest piękne. Kiedyś w przeddzień wielkich cudów – może je przeczuwałem – postanowiłem zawsze być młody i pełen entuzjazmu. Co się z tym stało, źle się z tym działo długo. To tak, jak napisać: „będę niezawodny”. Tak napisał Edward Stachura i zawiódł się na pewno, bo tak nie można. Ale słusznie zauważyliśmy, że to nie zwalnia. Trzeba się starać. Na tyle na ile. I młodość i entuzjazm teraz we mnie są. Może wcale nie jest lepiej wyspać się. Jak krótko śpię i szybko wstaję (szybko śpię i krótko wstaję), to więcej widzę. Jak dnia tego bardzo długiego od trzeciej po północy w Chojnicach do południa w drodze i sporo w noc już jak zasypiałem na Mazurach w przyjaznym mi domu. Któremu pokój.
Szyny wąskimi paskami błyszczące odbijają światło w górę jak lustra. I dach pociągu pospiesznego „Bryza” także samo. Szyny ze słońca. Dach ze słońca. Bo jest Tczew i mamy „oblot lokomotywy”. To znaczy lokomotyw nasz obleciał skład po bocznej szynie i zapukał z drugiej strony, co pozwoli lecieć na Trójmiasto a nie na Malbork.
Na peronie w Tczewie wyskoczyłem na chwilę na świat. Brat mój paląc „fajkę” zawołał wesoło „Dzień dobry! Słoneczko!” Naprawdę wiosna już idzie i słońce światłem na nas i perony. A teraz na gdańskie przedmieścia. Więc będziemy się zbierać. Nawet tę kartkę grzeje teraz słońce.
