25.10. Stary już wiersz:
– Znam cię. Ty jesteś Rodion.
– Skąd mnie znasz? Jak ci na imię?
– Miłość miłosierna…
Szanowni Państwo zbliżamy się do stacji Gniezno. W Gnieźnie kiedyś prawie zawsze, jadąc do domu rodzinnego, skręcałem na ciemną drogę na Wągrowiec. Omijałem tak krajówkę i Bydgoszcz, bo nie lubiłem trwania w napięciu i skupieniu, jakiego wymaga zwykle prowadzenie samochodu na ruchliwej drodze. Droga na Wągrowiec była mniej ruchliwa. Pamiętam jakieś fragmenty, na przykład park taki duży, jak pałacowy, po prawej stronie w jakiejś wiosce. Chyba potem, dalej, lubiłem zjeść obiad w Kłecku w lokalu „Kłeckowianka” na wylocie. Myślicie, że nie ma w Kłecku lokalu „Kłeckowianka” na wylocie? Cóż, wtedy był, ale to było już tak dawno, że sporo zapomniałem. Byłem wtedy jeszcze kawalerem i jeździłem czerwoną „Astrą”, bo wtedy jej jeszcze nie rozbiłem. To były stare, dobre czasy? Te czasy teraz też są dobre, chociaż jeszcze młode. Ale właśnie pozwalam sobie pisać sentymenty, chyba często, będąc „tu i teraz” lubimy wspominać „tam i wtedy”. Może też je idealizujemy. Teraz jestem zmęczony i widzę plusy i minusy w moim życiu, ale może za pięć lat będę wspominał miło te czwartkowe „teelki”* do Wrocławia czyli do Rawicza? Życie się nie zatrzymuje i czasem trudno o refleksję, i może teraz, ożeniony i zarobiony, po prostu nie zauważam z braku czasu, że właśnie mam bardzo dobre czasy? Bo czego mi dziś brakuje? Dzięki Bogu tylko głównie czasu dla siebie, ale tu ja muszę być ostrożny, bo ja zwykle chcę m o r z a czasu dla siebie, i gdybym je dostał, tobym pewnie wielu bardzo wielu rzeczy nie zrobił i z kolei brakowałoby mi ich – żony, pieniędzy, modlitwy… A gdybym teraz, po ślubie, brał sobie morze czasu nie myśląc o innych, no to na pewno brakowałoby im – mnie. Ja jestem na swoim miejscu, jak żołnierz który dał słowo i bierze swoją „Walk on part in the war” **, wypełnia swoje miejsce w szeregu. Także nie pływam po morzu czasu z bardzo ważnego powodu i tak jest dobrze. Może w Wieczności sobie poleżymy, chociaż podobno będziemy też śpiewać. To piszę trochę żartem, najlepiej sprawdźmy to.
To niezły moment na wiersz, który już dawno – z pretekstem albo bez – chciałem Państwu Wam przekazać. Jeden z drogowskazów dla mnie. Wiersz o Bogu z dziwnego, „postępowego” dwudziestolecia, międzywojnia:
Jerzy Liebert, "Jeździec" " Uciekałem przed Tobą w popłochu, Chciałem zmylić, oszukać Ciebie - Lecz co dnia kolana uparte Zostawiały ślady na niebie. Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski, Stratowałeś, stanąłeś na mnie. Ległem zbity, łaską podcięty, Jak dym, gdy wicher go nagnie. Nie mam słów, by spod Ciebie się podnieść, Coraz cięższa staje się mowa. Czyżby słowa utracić trzeba, By jak duszę odzyskać słowa? Czyli trzeba aż przejść przez siebie, Twoim słowom siebie zawierzyć - Jeśli trzeba, to tratuj do dna, Jestem tylko twoim żołnierzem. Jedno wiem, i innych objawień Nie potrzeba oczom i uszom - Uczyniwszy na wieki wybór, W każdej chwili wybierać muszę."
Możemy o tym porozmawiać, ale dla mnie ten wiersz jest między innymi o tym, że najważniejsze wybory w naszym ziemskim życiu, wybory jak wiara i jak miłość, pierwszy raz podjęte, trzeba wciąż na nowo, codziennie, podejmować, to znaczy: potwierdzać je czynami. I to zdanie ostatnie wiersza jest mi naprawdę od dawna drogowskazem, może już od tej lekcji języka polskiego, na której je pierwszy raz usłyszałem. Ono mi mówi, że jak powiedziałem Chrystusowi, że go wybieram, to wynika z tego, że dzień po dniu, w każdej chwili, w najmniejszej rzeczy mam starać się przestrzegać Jego przykazań. To jest mój wybór. Inaczej to by były puste słowa (a ja cenię prawdziwe słowa, kiedyś jeden z zeszytów zaczynał się hasłem: „Wszystkie prawdziwe słowa mają prawo tu być.”). I dalej, jak powiedziałem mojej Żonie, że ją wybieram (a powiedziałem to w wyborze do śmierci, w ślubie – przysiędze małżeńskiej), to nie dość na tym, że raz to powiedziałem, tylko idę od teraz starać się o to, co jest dla niej dobre (bo ślubowałem miłość, a nie jakieś takie „ogólne” wybranie, albo „tylko” wierność). Więc idę do apteki jak trzeba, jak mi się nie chce, to i tak mam pójść, jak trzeba, to się dla niej nie wyśpię, nie chwalę się, to znaczy nie o to chodzi, tylko tłumaczę to, czego według mnie warto Cię uczyć. I dalej, jeśli jestem słaby, to robię tyle, ile mogę. Byłem kiedyś w dołku i nie chciałem wstać z łóżka ani tym bardziej wyjść na zewnątrz, ale zmuszałem się wtedy w niedzielę do pójścia na mszę Świętą. Tyle mogłem zrobić (dzięki łasce Bożej nie było ze mną tak źle, żebym nie był w stanie tego zrobić, ale z tą łaską współpracowałem swoim wyborem – tak to rozumiem).
Z „Astrą” byłem związany, może nawet jakoś niezdrowo, a może typowo, jak mężczyzna z rzeczą, która mu dobrze służy. Ona wjeżdżała nocą na „serpentyny”, na góry wokół San Marino (bośmy beztrosko nie myśleli, że na środku Półwyspu włoskiego czyli Apenińskiego mogą być jakieś góry). Nie przegrzała się tam, byłem z niej wtedy dumny. Na wszelki wypadek w miasteczku na jednym ze wzgórz tej nocy daliśmy jej ostygnąć, a sami, pod oknami na chodniku zrobiliśmy coś ciepłego na małej butli gazowej. Dzień albo kilka dni później właśnie pierwszy raz chyba pomyślałem to, i powiedziałem Muszce, że TERAZ są „stare dobre czasy”. „Astra” to był mój pierwszy samochód.
Za Kłeckiem zwykle było już ciemno i nie pamiętam już, co było po kolei. Dużo było na tej drodze odcinków przez szpalery drzew. Ryzykuję takie zdanie, że za Kłeckiem był właśnie Wągrowiec. Jego się objeżdżało jakoś bokiem i przez ronda, taką cienką obwodnicą, podobnie jak teraz w naszych Kartuzach, tylko dłuższą. I na co się jechało? Wpadało się na inną drogę wojewódzką w Krajence, ale czy to na nią były znaki? Może na Złotów, nie wiem. Wiem, że zanim Krajenka, to jeszcze kawał drogi i trzeba było przejechać Noteć. Noteć, którą bardzo lubię i mosty na niej. Znam dobrze dwa. Ten, który teraz się zbliża, był wiszący na żelbetowych łukach, chociaż niemłody. Klasyka mostów małych rozpiętości w Polsce powiatowej. Trochę się przekomarzam, a trochę chciałbym projektować mosty. I za tym mostem zatrzymałem się kiedyś, żeby przyjść i się nim nacieszyć nad Notecią. A więcej razy cieszyłem się nim w biegu i zaraz zaczynało się miasteczko Białośliwie. W Krajence wjeżdżałem w prawo na inną drogę wojewódzką, zmieniałem potem właśnie województwo i już byłem prawie w domu. Słuchałem w tamtych czasach często i w samochodzie Budki Suflera, słuchałem „Ratujmy co się da” i marzyłem sobie radośnie o podróży poślubnej.
Teraz stoimy w Poznaniu, jestem w podróży po pracę i marzę sobie spokojnie o jutrzejszej podróży do domu. Do innego domu, bo mam już nowy dom, w którym jest moja Żona. „Pijmy za chłopców, co wyszli na połów” ***. Do tego wszystkiego ja też trochę lubię te „połowy”.
* „teelka” czyli TLK, czyli pociąg pospieszny;
** fragment „Wish you were here”, Pink Floyd (autorzy: David Gilmour i Roger Waters); wg mojego rozumienia „pieszy”, może monotonny, mało spektakularny udział w wojnie, który jest wypełnieniem obowiązku, robieniem właśnie tego, co robić należy – trud codzienny;
*** Cztery Refy, „Pijmy za chłopców, co wyszli na połów” (słowa Jerzy Rogacki, muzyka tradycyjna);