Specyficzny język wyjątkowego czasu.

„Bór” to las drzew iglastych. Szczególnie lubię sosny. Rosną w odstępach, na wysokości moich oczu są tylko prostymi pniami, ale jeśli jest ich dużo i zajmują bliski i daleki plan, to tworzą mimo wszystko gąszcz, nie pozwalają patrzeć dalej. Mieszają się ich różne kolory, szarobrązowy, rudy, ciemnozielony. Jeżeli oblewa je słońce, to rudy może nawet złocić się jak miedź.

Pojedyncza dojrzała sosna ma u dołu, u podstawy, szarobrązową spękaną korę. Grubą, jeśli porównujemy ją z tym, co będzie dalej. Ten sprany kolor przechodzi w żywszy, rudy kolor cienkiej kory na smukłej łodydze tej trawki. Bo sosna bywa jak sucha słomka zakończona kitą. Sosna jest zakończona ciemnozieloną koroną iglastych gałęzi. Dopiero tam, w koronie wysoko nad nami jej rozgałęzienia są żywe, niesuche. Krew sosny jest bursztynowa i pachnie żywicą. Bardzo lubię patrzeć w borze w dal, czyli w ten gąszcz sosen, zatrzymywać się na tych pnich kolorach.

„Pisząc: las, chcę, abyś udał się do lasu

i czytał las krokami, nosem, okiem, słuchem,

skórą, więc całym sobą. Mój las zapisany

nie jest lasem, jest tylko drogowskazem w las.”

(Jan Rybowicz, „Ze snu obudzony”)

My jednak w środku czerwca wczesnym piątkiem przyjechaliśmy do innego lasu. Lasu, w którym przed rokiem można było słyszeć takie słowa:

(opowieść niedokończona)


Autor zdjęcia: Sebastian Engler - Unsplash.com
Autor zdjęcia: Sebastian Engler – Unsplash.com

Poniżej zdjęcia moje – z objazdu Borów Tucholskich:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Name *