„Z kim gadasz?”
Przygotowywałem opowieść do wypuszczenia na jutro, starą bardzo, i zadałem sobie pytanie: skąd mi się to wzięło? Usiadłem wtedy po prostu na starych drewnianych schodach i „popłynąłem”. „Po prostu pisz”. Myślę, że dla mnie pisanie jest inspirujące, pobudzające do twórczości i do rozwoju samo w sobie, tak jak dla niektórych „burza mózgów”, ogień pytań i dyskusji, formułują tacy ludzie koncepcje na bieżąco, na głos, korygują wypowiedziane sądy i dochodzą do konkluzji jednocześnie sami i przed audytorium. Ja wolę tak się „wypuścić” umysłem i sercem jedynie na papier, chociaż właściwie i tak przedstawiam Wam potem często te rzeczy tak, jak są, tak, jak napisałem teraz, rzadko coś koryguję. Więc to i tak jest „burza mózgu”, ale jakoś lepiej się czuję, kiedy nie patrzycie na mnie, kiedy piszę swoje pierwsze myśli. Na klatce schodowej, naprawdę nie wiem dlaczego, zacząłem pisać o żywocie ludzkim: to, w co wierzę, to, co przeczytałem, to, co mi się wydaje i to, co jakoś spontanicznie chciałem przekazać, mając już wcześniej w sobie. „Z obfitości serca mówią usta”1 ? Oby.
I dalej, skąd mi się to wzięło? Lubiłem mówić wtedy sobie o natchnieniu, skoro chcę pisać, mam co napisać i pisze mi się lekko, to piszę w natchnieniu. Teraz też mam nadzieję, że po prostu daję się prowadzić Duchowi Świętemu, Duchowi Boga Jezusa Chrystusa, który dawał zdolności twórcom sprzętów i zdobień Świątyni jerozolimskiej, który mówił przez proroków i który dzisiaj może pobudzać każdego człowieka do dobrych czynów. Tak muzyka do komponowania i grania a poetę do pisania. Cóż w tym dziwnego?
Dzisiejszym moim pretekstem, żeby zacząć pisać, była konferencja czy kazanie ks. Piotra Pawlukiewicza, której fragment mi się przypomniał:
’Gdzie jesteś, Adamie’ zawołał Bóg w raju. ’Gdzie jesteś Adamie, z kim ty rozmawiasz?’ Pytam i was, fizycznie wszyscy jesteśmy w bazylice jasnogórskiej, gdzie jesteś Krzysiek? Kogo ty słuchasz? Z kim ty od lat rozmawiasz, może od czternastego-trzynastego roku życia: kto ci opowiada o świecie? ” 2
I wcześniej:
„Czego my chrześcijanie szukamy? Właśnie szukamy samych siebie. Czego? Szukamy swojego serca. Czego? Szukamy prawdy o swoim sercu. Człowiek ma konstrukcję (został tak zbudowany przez Pana Boga) relacyjną, czyli dialogiczną. Tam w głębi serca człowiek jest zaprogramowany na to, żeby kogoś słuchać. Pamiętajcie, my kogoś słuchamy, ktoś nam w głębi serca szepcze kim jesteśmy. Nasza tożsamość powstaje w wyniku rozmowy mojego serca z: Właśnie, z kim? Tam w 'centrum dowodzenia’ mamy taki głośnik, który słucha szeptu. U Adama i Ewy, na początku, to był oczywiście Pan Bóg. On w głębi serca mówił Adamowi jaki jest świat. I oni ufali Panu Bogu, bezgranicznie. Gdyby się Adama zapytać, jeszcze przed grzechem:
– 'Dlaczego nie należy jeść owoców z tego drzewa?’
– 'Bo Pan Bóg powiedział, że jest złe, więc jest złe.’
Nieraz się dzieci pytasz:
– 'Dlaczego tego nie ruszasz?’
– 'Bo mama powiedziała, żeby tego nie ruszać, bo to jest niedobre.’ – to jest oczywiste, bezdyskusyjne. I przyszedł właśnie szatan i zaczął do tego głośnika szeptać: ’A dlaczego bezdyskusyjne?’ I wtedy Ewa popatrzyła i mówi: ’O, te owoce są rzeczywiście fascynujące…’
Nieraz może być tak w naszych relacjach, masz koleżankę, która ci cały czas mówi: ’Wiesz, ja tam studiuję problemy związane z żywnością, słuchaj: nie chodź tam do jakiegoś Mc Donalda czy do czegoś, to jest… antybiotyki, to jest trucizna, to jest chemia.’ Ty mówisz: 'Oczywiście’. Wszyscy mówią: ’Chodź do Mc Donalda’. Ty mówisz: 'Nie! Nie pójdę, mam koleżankę, która pracuje w tej branży, ona się na tym zna, powiedziała, żebym nigdy tam nie chodziła.’
I nagle z tą koleżanką się pokłócisz: ’A, głupia wariatka, tam sobie, chłopaka mi odbiła…’ – i w ogóle, serce zaczyna oczywiście produkować: ’W ogóle mi mąciła w głowie i tak mi szeptała… A właśnie! A Mc Donald? A co ona mi głupot nagadała? Podwójny cheeseburger poproszę!’ (…) Pokłóciłem się z kimś i przestaję widzieć świat tak, jak on mi to mówił. Wielu ludzi obraziło się na Kościół: ’A co mi księża, co? A właśnie seks, a właśnie wolność, a właśnie narkotyki, a właśnie kariera, a właśnie kupowanie i handel w niedzielę.” – Bo już mu szepcze ktoś inny. Pamiętajcie… To szatan przez ten szept wyprowadza człowieka z serca, z jego najgłębszego „ja”, z tej istoty ludzkiego istnienia, którą jest dziecięctwo Boże. Wyprowadza, i człowiek zaczyna myśleć po swojemu i walczyć o swoje, i zaczyna sam, zaczyna tak jak mu się wydaje – oczywiście w tej 'budce suflera’ siedzi diabeł. I cały czas podpowiada, sugeruje pytaniami różnymi. J to jest to zagubienie człowieka: już nie ufamy Panu Bogu w spojrzeniu. Już tam w 'centrum dowodzenia’ nie: mam doradcę Pana Boga, tylko przyszedł na doradztwo ktoś inny. (…)
I to od Adama i Ewy niestety dziedziczymy. To, kim jesteśmy, decyduje się z tego, od kogo czerpiemy insynuacje (wg mnie miało być: 'inspiracje’ – przypis M.P.).
Pamiętajcie: Piotr powiedział:
– 'Ty jesteś Mesjasz, syn Boga żywego.’ – I Jezus mówi:
– ’To ci podpowiedział Bóg Ojciec.’
I za chwilę ten sam Piotr słucha już nie Boga Ojca tylko demona i mówi do Jezusa: ’Nie idź na krzyż’. Jezus mówi: ’Idź precz, szatanie’.
My jesteśmy tacy, jak ten, który nam szepcze do serca. Jeśli szepcze nam Bóg i Go słuchamy, jaki jest świat naprawdę, jaki jest świat realny, wtedy jesteśmy Bożymi ludźmi. Jeśli przejmiemy głos od szatana, stajemy się jego sługami. Wchodzimy w ten fałszywy 'matrix’ grzechu i zakłamania. Ksiądz Tischner ładnie powiedział: ’Ktoś mi myśli’. (…)
To jest to zagubienie serca. Ono wyszło z głębi, jeszcze raz powtórzę, z najgłębszej głębi naszego 'ja’, zostało stamtąd wygonione przez demona, Pan Bóg tam został i czeka na nas, a my stworzyliśmy jakieś fałszywe 'ja’, otumanione tym 'stwarzaniem świata’ (patrz: całość konferencji – przypis M.P.), otumanione podszeptami szatana (…)
Zawołaj Chrystusa i powiedz: ’Panie Jezu, to jest mój ojciec. Jaki on jest?’ (podkreślenia – M.P.) Jak ci Pan Jezus powie to możesz przysiąść. (…) My nie widzimy świata dobrze. I Chrystus jest tym, który pragnie nas z tego zakłamania wyprowadzić.”3
Właściwie z tym mógłbym Was zostawić, od siebie chcę jednak dodać: Uważam, że dla człowieka dobrym jest, jeśli świadomie wybiera to, czym się napełnia, kogo słucha. Uważam, że są dobre i złe źródła i nie jest bez znaczenia, jaki film oglądasz, jakiej muzyki słuchasz i jakiego poetę czytasz. Między innymi. Tak jak są dobre źródła czystej wody, niedobrze jest, jeśli ma się coś lepszego, pić wodę z mętnej kałuży. Po czym poznać, jakie źródło jest dobre? Chyba po owocach, chyba ryzykując i pijąc, próbując. Ale ja bym jeszcze dodał, że ufam Bogu, który się objawił w Jezusie Chrystusie Żydom, między nimi świętym Piotrowi i Pawłowi i prowadzi do zbawienia ludzi poprzez Kościół. I jeśli w pierwszym kroku komuś trzeba zaufać, żeby znaleźć dobre źródło i docierać do prawdy o sobie i świecie, to ja każdemu polecam bogactwo Kościoła katolickiego. I słucham chętnie (choć staram się pozostać myślącym i zadającym pytania) tych, którzy przynależą do Chrystusa w Kościele. To nie tylko księża, jest nas mnóstwo. I dalej, przy zachowaniu ostrożności, to znaczy: „Czy to jest zgodne z tym, czego uczy mnie Bóg poprzez Kościół?”, staram się poznawać kulturę łacińską i w niej zakorzenioną kulturę polską, wierzę, że wiele z jej zasobów, dzieł i utworów jest wartościowych: dobrych dla człowieka.
Staram się właśnie w tych dniach „odrobić te lekcje”, to znaczy znajdować czas na czytanie. Czytam mitologię antyczną, to znaczy: grecką i rzymską, w opracowaniu Jana Parandowskiego. Mitologię? Oczywiście, że tak, Jedyny Bóg objawił się w Chrystusie i nie wierzę w żadnych antycznych „bogów”, natomiast chcę rozumieć, co do mnie mówią ludzie tamtej epoki poprzez ich mity. Stworzyli wielki zasób kultury, z którego czerpiemy do dzisiaj, wiedząc już o Chrystusie. O wiele więcej czasu spędziłem nad Pismem Świętym, a mitologię znam o tyle, o ile była czytana w szkole przez nas uczniów, nie mających dużego pojęcia zapewne, p o c o czytamy te mity. Czytaj, nie pytaj. Dopiero daleko na studiach usłyszałem, że jest coś takiego, jak kod kulturowy: jeśli chcę rozumieć jak najlepiej, co mi chciał przekazać Rodak – Jan Kochanowski (dla przykładu), a zdarza się mu odwoływać do mitów greckich, to powinienem znać te mity, wiedzieć co oznacza „satyr”. Jest tego cały łańcuch, dlatego mam nadzieję czytać dalej – ile zdążę. Wybieram świadomie, kogo – i słucham.
Druga rzecz, którą mam na myśli, z której powodu piszę ten tekst dla Was – to pytanie, czy człowiek jest w stanie myśleć samodzielnie. Samodzielnie, to znaczy: autonomicznie, bez niczyjej inspiracji. Wydaje mi się, że nie, że zawsze inspiruje nas albo Pan Bóg, albo szatan, że nie ma trzeciej drogi. Ale mimo to wydaje mi się cenne i dobre zadawanie pytań, to znaczy, kwestionowanie wydobytych ze źródeł prawd. Cenne i dobre, o ile nie jest podszyte złą wolą i nie jest śledztwem z gotową tezą: odrzucam prawdę, ale pozadaję pytania dla pozorów. I tak zafałszuję, żeby wyszło na „moje”. W kręgach filozofów greckich takie uparte dowodzenie rzekomej „prawdziwości” bzdur nazywało się używaniem sofizmatów.
Ja sam łączę w sobie zaufanie do nauki Kościoła (jest ono zapewne po prostu darem Bożym) i chęć zadawania pytań, kwestionowania, ogromną potrzebę rozumienia dlaczego?. I ufam, że nie ma w tym nic złego, że może być to pożyteczne: człowiek świadomy, po co i dlaczego, przekonany, że rzeczywiście dobre jest to, czego się trzyma, trzyma się tego mocniej, chce to przekazać innym ludziom i bronić poznanych prawd.
Uważam po prostu, że przed uczciwie stawianymi pytaniami prawda się obroni. Kościół uczy dobrze, to znaczy, że Jego nauka sprawdza się w praktyce jako dobra dla mnie; nie muszę bać się więc ją sprawdzać rozumem, choć mogę dojść do miejsca, w którym nie rozumiem. I ja wtedy, w takim wypadku, wybrałem dać wiarę Bogu i Kościołowi, to znaczy uznać, że nawet jeśli tego trudnego dogmatu nie rozumiem (może wręcz wydaje mi się, że jest inaczej), to dobrze, słusznie i prawdziwie mnie uczą: nie ja jestem najmądrzejszy i najbardziej otwarty na działanie Ducha Świętego spośród współczesnych mi ludzi, nie otrzymałem też od Boga misji reformy nauki Jego Kościoła. Ostatecznie, na końcu, chodzi o zaufanie. Pozostaje zaufanie Bogu. Możesz być tym rozczarowany, ja się z tego cieszę.
Natomiast, pozostając ostatecznie ufny wobec Kościoła, mogę, nie wiedząc albo wątpiąc, pytać4, drążyć, sprawdzać i zastanawiać się. A myślę też, że warto doświadczać, robić doświadczenia (ale wyłącznie w sensie pozytywnym, czyli tak, jak za chwilę napiszę), to znaczy p r z e s t r z e g a ć przykazań Bożych i kościelnych i samemu spojrzeć, jak wówczas moje życie wygląda. Czy dobrze?
Na przykład dziś mam poniedziałek, wczoraj odpocząłem w niedzielę (potężnie: byliśmy z Żoną na mszy, zrobiłem obiad, ale poza tym prawie cały dzień spaliśmy, bośmy tak potrzebowali), i jestem z tego zadowolony. Szczególnie nieraz byłem bardzo wdzięczny Bogu za to, że n a k a z a ł i p o z w o l i ł mi nie pracować w dzień święty, kiedy miałem projekt i termin jego dostarczenia na karku, i jechałem z nimi od poniedziałku do późnej soboty. Ta przerwa jest d o b r a d l a c z ł o w i e k a.
Jeszcze jeden cytat, z innego kręgu kulturowego, dobry, moim zdaniem, wytwór kultury północnoamerykańskiej: Film „Good Will Hunting” (w Polsce znany jako „Buntownik z wyboru”), czyli podrywanie dziewczyn w barze na Harvardzie. Dobry Will Hunting ratuje z opresji swojego kumpla, którego upokarza pewien oczytany student – Clark, odpytując go z historii gospodarki w Ameryce Północnej. Chce wykazać, że kolega Willa w ogóle nie studiuje na Harvardzie. Cała scena jest poniekąd walką mężczyzn, świadomych, że obserwują ich atrakcyjne kobiety, ale nie o to mi teraz chodzi.
Clark (do kumpla Willa):
Miałem tylko nadzieję, że może naświetlisz mi ewolucję gospodarki rynkowej w koloniach południowych? Bo ja twierdzę, że w okresie przedrewolucyjnym dominowały, szczególnie na południu, struktury gospodarcze,
które możnaby określić mianem agrarnego prekapitalizmu… (tu wtrąca się Will)
Will Hunting:
– Oczywiście, że tak twierdzisz. Jesteś właśnie po pierwszym roku. Naczytałeś się marksistowskiego Garrisona. Będziesz tak myślał, do kiedy w następnym miesiącu nie przeczytasz prac Lemona. Potem powiesz, że w ekonomi Virginii i Pensylwanii był kapitalizm już w tysiąc siedemset czterdziestym roku. Będziesz tak twierdził, dopóki w następnym roku nie zaczniesz cytować Wooda o przedrewolucyjnej utopii i o kapitałotwórczym efekcie mobilizacji wojsk.
C: – Nie zacznę. Ponieważ Wood zdecydowanie nie docenia…
W: – … wpływu różnic klasowych wynikających z majątku, zwłaszcza odziedziczonego. To Vickers, Praca w hrabstwie Essex, strona dziewięćdziesiąta ósma, prawda? Też to czytałem. Zamierzasz wciąż cytować, czy powiesz może coś od siebie? Przychodzisz do baru, cytujesz jakiegoś mało znanego pisarza, udając, że to twoja własna idea, żeby robić wrażenie na dziewczynach i ośmieszać mojego kumpla? Smutne, że mając pięćdziesiąt lat, zaczniesz może myśleć samodzielnie i dowiesz się, że po pierwsze: tak się nie robi, a po drugie: wydałeś sto pięćdziesiąt tysięcy na wiedzę, którą mogłeś zdobyć w bibliotece publicznej.
C: – Tak, ale będę miał tytuł naukowy. A ty będziesz serwował moim dzieciom frytki, kiedy będę z nimi na nartach.
W: – Może, ale przynajmniej nie będę tak nieoryginalny. Jeżeli jeszcze masz jakiś problem, możemy wyjść na zewnątrz.
C: – Nie ma problemu. Jest dobrze.
W: – To dobrze.

(tłumaczenie za Wikiquote.org oraz własne)

Cały ten film jest w ogóle bardzo bogaty i bardzo go polecam dorosłym czytelnikom. Szczególnie właśnie lubiącym kwestionować zastany porządek (dla porządku: moim zdaniem warto kwestionować, ale nie burzyć zastanego porządku bez zastanowienia).

Zatem czy jest możliwe dla człowieka „samodzielne myślenie”? Nie wiem. Nawet wydaje mi się, że nie. Ale myślę, że jest możliwe dla człowieka myślenie inspirowane Bożym Duchem, inspirowane przez Boga, który „Jedyny jest dobry” 5. I ja tak chcę myśleć, tak mówić, tak pisać. Czytajcie.

Mi też, wiele razy, ktoś powiedział, kim jestem. Zgodziłem się z tym, co powiedział o mnie? Wybrałem, że tym kimś jestem ? Czasami tak, czasami nie. Bardzo zależy, kto mówił.

Polska państwowa uczelnia wyższa powiedziała mi, że jestem architektem. Polska władza państwowa dodała: Na razie, młokosie, jesteś architektem bez uprawnień. Idź do starszych i mądrzejszych i poproś o pozwolenie na samodzielną pracę. Trochę to potrwa.

Mam naturalny, instynktowny wstręt do „robienia” tych „uprawnień”. Jeśli pięć lat studiowania jakiejś dziedziny nie pozwala i nie wystarcza na otworzenie po tym czasie własnego interesu, zakładu produkującego projekty budynków, to chyba po części straciłem ten czas, po części go dzisiaj żałuję. Oczywiście, to wszystko pod pretekstem braku praktyki. Do praktyki u kogoś doświadczonego w zawodzie byłem przygotowany po 3,5 roku, studiować musiałem 5 lat. Po to, żeby móc poprosić o oficjalną praktykę i po dwóch latach (stan obecny tego „prawa”) móc zdać egzamin z przegadanego, ogromnego w zakresie, prawa budowlanego i, płacąc coroczny okup „organowi samorządu zawodowego”, móc podpisywać własne projekty po to, żeby następnie móc starać się na ich podstawie o pozwolenie na budowę dla moich klientów, którzy nie mogą zbudować sobie domu na swojej ziemi ot tak, po prostu. Nawet, jak kupią cegły. Rzecz się dzieje „w wolnym kraju”. Napisaliśmy sobie taką zabawę prawno-koncesyjną i się w niej siłujemy, jest świetnie.

Ja sam, jak na razie, być może bardziej odruchowo, niż świadomie, przerwałem swoje występy w tym cyrku, ale przedstawienie trwa. Dlaczego? Ponieważ niemal wszyscy się na to godzą. Nie dążymy do zmiany prawa (za to bardzo rozwinęliśmy umiejętność omijania go). Uważam, że można i należy decydować, czy i w jakim stopniu biorę udział w takim systemie. Na ile muszę (potrzeby bytowe), na ile tak wygodniej, a na ile (może) uważam, że system i porządek jest słuszny?

„Prawo budowlane”. Nadzór budowlany, urząd, który przyjdzie do ciebie z nakazem rozbiórki „samowoli budowlanej” (na twojej ziemi, za twoje pieniądze, ale nie zapytałeś starszych i mądrzejszych, czy możesz i jak możesz ułożyć twoje cegły), w przedwojennym Zoppot (pol. Sopoty, dzis. Sopot), nazywał się brutalnie szczerze: „Baupolizei” (pol.: „Policja budowlana”). Widziałem projekty. Nawiasem mówiąc patologii – „papierologii” było mniej i projekt mieścił się na jednym dużym arkuszu papieru, ale i tak musiał być „klepnięty” oświeconą pieczątką! Ty sam nie wiesz dostatecznie dobrze, jak zarządzić swoim majątkiem, albo jaki dom jest „piękny”. Piszę skrótowo, ale zaraz dojdziemy do wszechwładzy Konserwatorów Zabytków, którzy w granicach swojej władzy („zabytkowych układów urbanistycznych”, nie chcesz mieć tam działki) mają monopol na estetykę.

„Pozwolenie na budowę” wydaje ci urzędnik, który zarabia kilka tysięcy złotych miesięcznie. Poprzez budowę ty wydajesz sto-dwieście, kilkaset tysięcy. I to ten urzędnik ma ostatnie słowo, a jeszcze często opresyjny system prawny dopuszcza sytuację, w której urzędnik u z n a n i o w o, dziś tak, a jutro inaczej, temu tak, tamtemu nie, interpretuje „kruczki prawne”. I zyskujesz albo tracisz, budujesz albo zmieniasz projekt. Płacisz architektowi, wszyscy są szczęśliwi poza klientem. Ale architekt czy urzędnik po 16:00 staje się klientem piekarni, apteki, przychodni – co jeśli tam też mamy „porządek prawny” ? Wszyscy tracimy? Chyba nie wszyscy, ale chyba my „na dole” na pewno.

„Państwo mamy po to, byśmy wolności naszych zażywali” 8 powiedział ktoś bardzo, bardzo dawno temu.

Dalej, Konserwator Zabytków powinien objąć ochroną stare domy z czerwonej cegły na Kaszubach? Nie pozwolić na obłożenie ich styropianem? Powiedz to ich właścicielom i mieszkańcom, powiedz to tym, którzy płacą za ogrzewanie. A nawet sądzę, że ci budowniczowie kaszubscy, gdyby wiedzieli, jak zapewnić murom takie utrzymywanie ciepła wewnątrz, jakie jest możliwe dzisiaj dzięki styropianowym izolacjom, to by je zapewnili. I czerwona cegła nie była wyborem estetycznym, tylko (w większości przypadków) najlepszym dostępnym materiałem. Dostępnym, to znaczy też: odpowiednio tanim. Kogo dzisiaj stać na budowanie murów z cegły a potem ogrzewanie takich domów? Konserwatora stać na wymaganie tego, bo nie on płaci.

Nie powinno być przymusu, tak mówię. W granicach własności prywatnej, nawet w pięknym Sopocie, powinno się móc postawić modernistyczny budynek obok secesyjnych, zabytkowych kamienic. O wiele trudniej jest potencjalnych inwestorów wyedukować, że to może źle wpłynąć na wygląd całej ulicy pięknego miasta Sopotu, niż im zabronić budowania w takim kształcie, w jakim sobie życzą. Oczywiście to długa dyskusja i na przykład nie chcemy w sąsiedztwie fabryki konserw. Ale twierdzę, że ostro przegina się w kierunku ubezwłasnowolnienia nas wszystkich w szczytnym celu osiągnięcia „ładu przestrzennego”. Taki „ład” nie może być owocem dyskusji, on jest narzucony przez tych, co się znają. „O gustach się nie dyskutuje” i „Wolnoć, Tomku, w swoim domku”! A w dawnych wiekach stawiano, o ile wiem, bez skrępowania, barok obok gotyku i nikt się nie przejmował, że ten ostatni cierpi. Taka moda. A do „gustów” dochodzą jeszcze możliwości ekonomiczne, w Sopocie nie każdego stać na to, żeby „legalnie” cokolwiek zbudować. A poza Sopotem będzie królował gazobeton i styropian, blacha a nie dachówka, bo nie śpimy na naszych pieniądzach! Najpierw kupmy chleb (i książki) dzieciom, a potem, jeśli wystarczy, szlachetne materiały elewacyjne, co w tym dziwnego?

A architekt powinien być dla tych, którzy chcą wznieść piękny, ewentualnie: dopasowany do otoczenia, budynek i nie wiedzą, jak to zrobić. A dla wszystkich, którzy potrzebują zbudować garaż na zapleczu: byle cztery ściany i dach. Mniej architektów by było? Cudownie, niech zostaną najlepsi. Po co nam magistrowie od projektów wiat? Wiaty bez projektów stoją dokładnie tak samo dobrze; były tańsze. Paranoja.

Dawno już temu, zapewne przed jakimiś wyborami w naszym kraju, rozmawiałem, jadąc samochodem, z kolegą z innej części Polski.

Czy to, skąd, ma znaczenie? Samo w sobie raczej nie, poza jakimś ludzkim sentymentem, tożsamością lokalną wewnątrz Polski… ale wydaje mi się, że chyba inni są Polacy, mieszkający od pokoleń na tym samym terenie, na przykład na Lubelszczyźnie, w Małopolsce, na Mazowszu, na Kaszubach, w Wielkopolsce, od Polaków, którzy (jak ja!) zostali poniekąd „odcięci” od swoich „korzeni”. Mam na myśli przeniesienie się naszych pradziadków i dziadków po II wojnie światowej z ziem w ostatnich stuleciach zamieszkałych w większości przez Polaków, kulturowo przez nich ukształtowanych, na ziemie „zwolnione” przez wypędzonych stamtąd Niemców, wypędzonych poza Odrę i Nysę Łużycką, bo tak zdecydowano „na górze”. Pytanie, czy Wrocław był „piastowski” 800-900 lat temu, pomijam. Stawiam tezę, że na Dolnym Śląsku i na Pomorzu Zachodnim (to ostatnie znam najlepiej, osobiście, z urodzenia), w granicach administracyjnych państw niemieckich, nie przetrwała ciągłość kultury polskiej, jeśli nawet 800-900 lat temu ta kultura i tam była. Tam, gdzie przed II wojną światową i przed I wojną światową – pod zaborami – żyli Polacy i rozwijała się (w trudnych warunkach, może paradoksalnie tym lepiej dla jej rozwoju) kultura polska, dziś żyjący Polacy mają większą łączność ze swoimi „korzeniami”, dziedzictwem i wartościami przekazanymi przez przodków. Czuję się w dużej mierze odcięty od swoich korzeni. Wiem, jak żyli rodzice, ale niewiele wiem o tym, jak żyli dziadkowie i pradziadkowie. Musiałbym zbierać ich ślady po całej Polsce, poza granicami dzisiejszej Polski także. To jest skala „mikro”, uważam się za jednego z takich Polaków i zazdroszczę bliskości grobów przodków rodakom, którzy nie mają w swojej historii takiego przesiedlenia. Stawiam tezę, że kiedy oddalimy się, przejdziemy do skali „makro” i spojrzymy na mapę Polski w okresie wyborów, to ogólna tendencja jest taka, że mieszkańcy właśnie tych ziem „odzyskanych” (ironia, ironia i to jaka; natomiast już tak jest, żyjemy tu i nie uważam, że należałoby te ziemie z powrotem powymieniać, być może to jest już nie do zrobienia, a też trzeba powiedzieć, że zainwestowaliśmy w nie i przenieśliśmy na nie – mimo wszystko – naszą kulturę), mieszkańcy właśnie tych ziem „odzyskanych”, częściej dają swoje głosy w wyborach partiom, które nie słyną z przywiązania do polskości ani do wartości chrześcijańskich. Uważam, że to dalekosiężny skutek oderwania się ludzi od ich korzeni, zwyczajnie fizycznego, geograficznego przesunięcia.

Wróćmy do rozmowy. Dawno już temu, zapewne przed jakimiś wyborami w naszym kraju, rozmawiałem, jadąc samochodem, z kolegą z innej części Polski. Zapowiadał mi, co będzie wyprawiać jedna z partii, jeśli wygra wybory, z Trybunałem Konstytucyjnym. I rzeczywiście, partia ta wygrała wybory i zaczęła wyprawiać z Trybunałem jakieś rzeczy, realizować jakiś swój plan. Jej zwolennicy w tym miejscu powiedzą „ale to było konieczne dlatego, że poprzednia władza wynaturzyła tę instytucję dla swoich celów”. W porządku, może tak było. Zwykły Polak chyba już dawno się w tym zgubił i tym znudził, ja też.

Natomiast mnie ciekawią odpowiedzi na takie pytania: skąd mój kolega o tym wiedział, zanim to się zaczęło dziać, przed wyborami? Ja nie wiedziałem, a co do zasady interesuję się bieżącą polityką. „Czytamy różne gazety”, a raczej odbieramy przekaz z różnych mediów. Nie mam w domu telewizora (i wszystkim to polecam). Wybieram w Internecie z „menu”, kogo chcę posłuchać. Kto mi opowiada o polityce. A jeśli sami politycy, mając wpływ na media, szczególnie chyba dzisiaj na telewizję i gazety, opowiadają nam o polityce, to czy nie jest prawdopodobna sytuacja, że – jeśli bywają cyniczni – c i e s z ą s i ę, jak się żremy między sobą „na dole”, kłócimy się w obronie „naszych” (ironia!!!) partii, cytując ich – polityków – rozbieżne opisy rzeczywistości?

Patrzmy im na ręce. I patrzmy na to, jak nam się żyje w Polsce, a nie, jak nam mówią, że nam się żyje. I czy prawodawstwo oparte na wartościach chrześcijańskich (na których mi osobiście zależy), jest rzeczywiście wprowadzane, rozwijane, czy też pozostajemy z pięknymi deklaracjami. Co nam po pięknej atrapie? Papier przyjmie wszystko. Życie weryfikuje, praktyka. Potrzebujemy pięknej Polski. O wolnym rynku nawet nie chce mi się pisać, z tego co widzę, to się do niego nie zbliżamy. Zostawmy bieżącą politykę, ja w tym tekście chciałbym przede wszystkim skłonić rodaków do myślenia, budzić świadomość, zachęcić do sprawdzania polityków – jak nam służą. Wcale nie uważam, że nie powinni na polityce zarabiać. Niech zarabiają z moich podatków. Ale niech w takim razie kształtują porządek w kraju zgodnie z tym, co deklarowali, czyli czym zdobyli mój głos. A jeśli nie zdobyli mojego głosu obecnie rządzący, to niech ci, których wysłałem do dyskutowania z rządzącymi, reprezentują moje interesy i wyznawane przeze mnie wartości. Niech się ich domagają. Jeśli stwierdzę, że się z tego nie wywiązują, z w o l n i ę ich przy kolejnym głosowaniu, jeśli nie mogę wcześniej. Słowo „minister” w języku łacińskim oznacza „sługa, pomocnik”. Ot, co.

Dalej o źródłach i doradcach: To, co ja myślę o obecnych partiach, Trybunale Konstytucyjnym, Konstytucji i w ogóle sytuacji w Polsce i na świecie też jest, najprawdopodobniej, w dużym stopniu, wypadkową i wynikiem syntezy myśli i przekazów, które odbieram od tych, których słucham. Myślę, że nie da się inaczej myśleć. I że dlatego właśnie jest tak bardzo ważne kogo słucham, zanim sam się odezwę. I najważniejsze, żeby w tym gronie doradców najważniejszym był Chrystus. Do spraw Trybunału Konstytucyjnego? Do sprawy treści Konstytucji? Oczywiście, że tak! Do wszystkich spraw. Cały porządek relacji międzyludzkich i to, jak wygląda dzisiaj świat, jest odpowiedzią na pytanie „Jak miłujemy Boga, bliźniego i samego siebie?” Tak sądzę. To jest takie proste, to się do tego sprowadza. Więc jeśli mam dobrze głosować, dobrze zarządzać własnym majątkiem, dobrze czynić moim bliźnim, dobrze współurządzać Ojczyznę, potrzebuję do tego dobrych inspiracji. A upatruję dobrych inspiracji w wypowiedziach ludzi związanych z Kościołem i propagujących wartości, które także Kościół propaguje. Na przykład przykazanie: „Nie będziesz kradł.” 6

'Gdzie jesteś Adamie, z kim ty rozmawiasz?’ 7

Autor zdjęcia: Heather Mount - Unsplash.com
Autor zdjęcia: Heather Mount – Unsplash.com

1Mt 12, 34

2Ksiądz Piotr Pawlukiewicz – konferencja „Stawać się sobą”; źródło: http://www.xpiotr.pl/mp3/www.xpiotr.pl_stawac_sie_soba.mp3

3Jak wyżej, tamże.

4Parafrazuję i prawie cytuję czyjeś słowa z okładki książki Szymona Hołowni – „Tabletki z krzyżykiem”; książki właśnie z próbami odpowiedzi na trudne pytania dotyczące Kościoła i wiary katolickiej.

5Mk 10, 18

8śp. Jan Zamoyski (1542 – 1605)

6Wj 20, 15

7Ksiądz Piotr Pawlukiewicz – konferencja „Stawać się sobą”; parafraza słów Boga z Rdz 3, 9-11

1 thought on “Z kim gadasz?

  1. Świetny tekst! Jestem pod wrażeniem tak dojrzałego, analitycznego spojrzenia na naszą ojczyznę, sytuację …. Brawo!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Name *