* Łukaszowi.

Człuchowska wieża zamkowa nie takie rzeczy już widziała. Na widnokręgu zamajaczył czarno-biały sztandar szarej armii. Wieża nawet nie drgnęła, nie podskoczyła. Poranny chłód obejmował śpiącą warownię, której byle oddział nie poderwie. Stała, ignorując daleki chrzęst oszronionych blach rycerskich.

Szara armia ciągnęła od Kwidzyna. Poruszała się szybko, w kraju nie było spokojnie. Szary dowódca miał nadzieję, że komtur człuchowski nie jest jeszcze jego nieprzyjacielem. Ponaglał swoich ludzi drżąc, że stary sojusz mogły nadwątlić już nowe porządki.

Zapadł się w myśli. Wjeżdżał z rycerzem człuchowskim w chaos walki bitewnej i na turnieje, pili razem wino na ucztach i pili wodę z tych samych kałuż. Wszystkie strony świata pamiętały ich rozochocone głosy, które brzmiały na gościńcach kiedy razem chodzili na bitwy i wojny. Towarzysze broni i więcej. Strzemię w strzemię. Ramię przy ramieniu. Jak bracia.

Był moim bratem.

 

Coś wrosło w serca i zatruło krew pobratymczą.

Było dobrze, było źle, ale tak jeszcze nie było – rozmyślał szary wojownik. Ta wojna nie jest jak inne. Ta nie jednoczy przeciw wrogowi. Ona różni nieufnością z przyjacielem.

Szary wojownik nie zwykł bać się. Nie pierwszyzna walka, wojna, ból, krew, znój, gnój, gloria1 i sromota. Ale tak jeszcze nie było. Spojrzał na rysującą się wyraźniej bryłę twierdzy swego brata.

Brata?

 

I dopuścił do siebie strach.

 

Szara armia zwolniła. Szarej armii nagle przestało się spieszyć.

Przyjazna forteca albo paszcza lwa rosła na horyzoncie.

W głowie szarego rycerza huczało. Żadne pole bitwy nie widziało takiego rozgardiaszu. Widział go tylko szczeniak, który wetknął kij w mrowisko. Pod hełmem pędziły we wszystkie strony wszystkie myśli. Te dobre i te złe, te pewne i te niemrawe. Pomiędzy nie wplatał wojownik jeszcze ciche suplikacje do znaków na sztandarach. Do wszystkiego w co wierzył.

Przemarsz szarej armii przypominał teraz defiladę kulawych starców. Wolniej, wolniej, wolniej. Człuchowska wieża i tak rosła w oczach.

Szary dowódca powstrzymał drżenie rąk, podniósł prawicę. Chorąży rozwinął szary sztandar Wiernej Armii.

Zaszemrały kroki na zwodzonym moście. Burg stał otworem. Dziedziniec był pusty. Było cicho. Mury stały niewzruszenie. I chorągiew na znak wodza stanęła w miejscu, w nienagannym szyku.

 

Czekali.

 

Podjęto ich w Człuchowie jak dawniej. Grzane piwo płynęło strumieniami, przy dębowych ławach giermkowie i rycerze dwu załóg bratali się ze sobą, dziewkami służebnymi i dziczyzną.

Dwaj dowódcy milczeli nie patrząc na siebie.

Pierwszy odezwał się szary komendant. W kraju jest niespokojnie, potrzebujemy was, chodźcie z nami w bój jak dawniej. Byliśmy sojusznikami.

Ruszajmy na gościńce i niech będzie jak dawniej. Potrzebuję cię. Byłeś mi bratem.

Człuchowski komtur niespiesznie odpowiedział. Przeszłości nie można wskrzesić, czasy się zmieniły. Teraz wszystko jest inaczej i nie pójdziemy z wami w wasz bój. Postanowiliśmy tak. Nie odmówimy strawy ni kwatery, ale wyjedziecie stąd sami.

Rzekliście rozważnie panie. Decyzja wasza i mus nam ją przyjąć. Za kwatery i jadło Bóg wam zapłać albo przyślemy kiedyś kilka beczek zdobytych na wrogu.

Zwlecz swój zad ze stołka bracie, bo wojna wre. Tłuką się po łbach i liczą sobie gnaty. Tylko nas tam brakuje.

 

Armie wyszły z zamku. Na pole. Na gościniec.

Dwaj bracia jechali ramię przy ramieniu. Prowadzili swoje armie strzemię w strzemię.

Jak dawniej.

 

„Primum vivere, deinde philosophari.”2

Najpierw bić, potem pytać o herb.



łac.: chwała

2 łac.: „Najpierw żyć, potem filozofować.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Name *