*Dziewczętom toruńskim.
Z podziękowaniem.
To nie jest opowieść propagandowa. To, co warte jest napisania, jest, że ja podmiot piszący jestem szczęśliwy teraz. Dlaczego? „Pociąg osobowy z Jabłonowa do Bydgoszczy przez Toruń Główny Solec Kujawski wjedzie na tor drugi przy peronie drugim.” I nie idzie mi o wyjeżdżanie z tego pięknego miasta od tych dobrych ludzi. Idzie mi o wstanie o piątej i ciche pozbieranie się, i śpiące nad ranem ciemne ulice. I lekki chłód i herbatę. Wszystko to kocham, idzie mi o rozpoczynającą się podróż. I skąd. Z miasta tego, z akademików jego, i dokąd. Do miasta-portu-matki. Do miasta-portu i do matki. Wszystko to piękne powody do szczęścia. „I odsunąć się od krawędzi peronu”. Odjazd. Czas na herbatę. Toruniu Wschodni, bywaj stary. Na razie. „Do zobaczenia gdzieś, kiedyś, w Polsce”, mówił Robert Gawliński kończąc koncert grupy Wilki.
Usiadło się w części tytułowanej „Dla podróżnych z większym bagażem ręcznym”. Nie mam większego bagażu ręcznego, ale w sam raz tu pusto i bezludnie dla mnie. Ja piszę, a ty zeszycie jesteś moim towarzystwem. Zaszczyt dla mnie. Królowa polskich rzek i Bulwar Filadelfijski przemknęli pod szynami naszemi. Wielkie dzięki. Nie było ich prawie, we mgle. Mgła listopadowa śliczna jest i ja lubię ją bardzo, choć popularna nie jest. Miasto Gdańsk kilka dni temu otulone było chyba najgęstszą mgłą jaką widziałem. I piękne było. Bo ja lubię ciemność i mgłę jako rzeczywistości, w których można się ukryć. Żałośnie mało mi prywatności i możliwości izolacji w dzisiejszych tłumnych czasach. A czasami mrok i mgła to jest mój nastrój i wtedy lubię je podwójnie. Czasami rzadko pogoda jakby słucha mnie i ma mój nastrój. Jak ponure i ciężkie mokre Chojnice. Spadł deszcz, pogrążył miasto. To wygląda tak, jakbym miał z reguły depresję i ponury był na co dzień. Skąd. Mi się zdarza smutek i pochmurność, to nie jest nienormalne. To nie jest nienormalne, bracia wariaci. A dziś rano („w nocy” powiedzieliby niektórzy i dobrych im snów) jest mi dobrze i jest herbata. Czuję w powietrzu, że przyjdzie do mnie Samotność. Chodź, mała. Dobrze, że jesteś. Gdzieś ty się podziewałaś. Ja z Torunia do matki wracam po szynach naszych. Że też ty jedziesz tym samym pociągiem. Dostałem na drogę czarny chleb i czarne rękawiczki i herbata też jest czarna. A moje myśli są jasne. Z podziękowaniem dla tych, co jeszcze śpią, dziewcząt toruńskich od których to wszystko. Świat jeszcze śpi, a my znowu nie, uśmiejesz się jak ja. Za oknem dopiero blado się robi, las ciemny a świat szarofioletowy.
Będziemy mieli dwie przesiadki. W Bydgoszczy i w Wierzchucinie. Do Wierzchucina zawsze chciałem pojechać jeszcze z miasta-portu. Bo, jak się może wydawać, „tam nic nie ma”. Jak w Kielcach, jak świetnie było mi w Kielcach. W Wierzchucinie chciałem być bo tam „nic nie ma” a jest wiele torów i las, posiedzieć pod żółtą ścianą i poczekać na pociąg z powrotem. Sama powiedz, czy to nie warte? Wystarczy spytać górala. Jak tylko skończy litanię do górskich uroków i przyzna, ze muszelki nad morzem to też poezja nie byle jaka, zgodzi się, że warto w tym samym celu co do niego i do morza pojechać do Wierzchucina. Za Wierzchucin Bogu chwała.
To nie jest, się powiedziało już, opowieść propagandowa. Ja nie piszę jej , żeby wmówić światu i komuś szczęście moje na szynach jadące. Ono jest i ja je piszę opowiedzieć. I z podziękowaniem tym, którym mam za co dziękować. Strasznie dużo was się zrobi. Ale siostrom moim toruńskim najszczególniej rankiem tym chłodnym. Ja piszę słowa te bez filozoficznej, intelektualnej głębi, bez rdzenia kilku ważnych wartych spostrzeżeń, o których myślałem zawsze, że są nieodzowne w dobrej opowieści. I nadal chyba tak myślę, powstaje jednak opowieść ta, w której nic się nie dzieje poza pociągiem tym. Bo pisanie to dla mnie chleb. Powstało więc kilka opowieści takich, dla samego pisania, dla słów, rozmowy i towarzystwa, dla ludzi, którzy i takie słowa lubią, jak „zwrotnica”, „gaśnica”, „chodnik”, „autobus”, „konduktor” i „płot”, a nie jedynie takie, jak „dobro”, „piękno”, „prawda”, „samotność”, „morze”, „herbata”, jakich też zdarzało mi się używać w opowieściach, które może więcej przez natchnienie Duch Święty prowadził i z których trochę bardziej się cieszę, niż z tej tu, z której cieszę się bardzo wszelakoż. Solec Kujawski, a ja zastanawiam się, jak ja swoją drogą bez chleba żyłem tych parę miesięcy. Znowu mnie zaabsorbowała edukacja przesadnie, albo ponura złość, też przesadnie. Da się pisać bez podróży, ale mniej się widzi. Często pisząc tak w miejscu nie w ruchu (ależ ten pociąg podskakuje na tych szynach) wspominam własne wspomnienia i o tym piszę, o czym nie pisałem wcześniej. Zwykle mam więc o czym pisać, bo ile ja mam pięknych wspomnień. Ustrzyki Górne. Szczyt Tarnicy krótko po tym, jak zacząłem pisać. Jak zacząłem pisać? Zacząłem pisać na dworcu Piła Główna na drugim peronie czekając na skład do stolicy Wschodniej. Była tam peronowa ławka, a mi się nie podobało, że jadę w paszczę tak ogromnego miasta betonowego, ale było to wówczas konieczne, alby dostać się do Zagórza, gdzie kończą się tory i zobaczyć Bieszczady, które widział Ojciec. Nie była to opowieść od razu wysokich lotów, a zaczynało się to mniej więcej tak:
Warszawa Wschodnia. Pół dnia w pociągu, pół dnia tam właśnie i noc w kolejnym pociągu. Wszystko po to, aby dostać się z mojej wsi do jakiejś Wetliny daleko w Bieszczadach. Wszystko to dobry pomysł, ale Wschodnia. Ta wielka masa ludzi których nie znam i do których nie należę.
Tak wtedy sądziłem, odcinałem się w myślach od nieznanych ludzi, ale prawda jest taka, że do nich należę, to znaczy jestem jednym z ludzi, jednym z Was. Dzielę Wasz los i chcę Wam wszystkim życzyć tylko dobrze.
Mgła bardzo lekka rzadka unosi się nad przedmieściami Bydgoszczy. I znowu mam w portfelu pół biletu toruńskiego (Poprzednie pół skończyłem przedwczoraj jadąc z dworca a miałem je od czasu kiedy pisałem o kwadratowych lampach sygnalizacyjnych szynowych, że byłyby to piękne swoiste kolejarskie znicze. I jak zgubić podróżnika, jak sprowadzić go na manowce, wpuścić w maliny i wpaść go jak śliwka w kompot, czyli Rondo Grunwaldzkie w Bydgoszczy. A reszta tego dnia, jak i bilet, należała do mnie i jeszcze jednej osoby, więc z nikim więcej się nią nie dzieliłem). Mówię teraz o tym, że długo miałem tamtą połówkę biletu wierząc w to, że będzie mi dane jeszcze jej użyć w tym wspaniałym mieście. „Wiara niezłomna zwycięska jest”, jak śpiewał Edward Stachura w swej piosence „Jest już za późno, nie jest za późno”. Bo bilety miejskie toruńskie są dwustrzałowe. Bydgoszcz Leśna. Swoje „Tysiące dat, tysiące miejsc” bym sobie zaśpiewał, ale nie mam tu gitary.
„Arriva” do Wierzchucina. Pociąg osobowy do Paryża przez Szamotuły, Wronki, Krzyż wjedzie na tor piętnasty przy peronie czwartym. Nie wygłupiaj się.
„Zapamiętaj ten dzień. Dziś życie jest dobre.”, mówił bohater „Władcy Pierścieni” p.Tolkiena do swojego brata. Polecam i książki i filmy, które według mnie są inne od książek, ale nie „gorsze”. Rzadki przypadek, prawie zawsze wolałem wersje książkowe różnych historii.
Zastanawiam się, jak to jest pisać smutek i rozpacz. Ze smutkiem małym jeszcze sobie radzę, ale pisać tak bardzo złe straszne rzeczy, raczej zresztą tylko stany, wychodzi mi żałośnie, nie potrafię ich stanów odnaleźć w tych słowach. To chyba jest trudniejsze niż pisać radość i szczęście, które często z radością wypisuję pospiesznie. Stachura pisał w utworze „Listy do Olgi”: „Tyle bólu. Tyle bólu, który jest zbyt wielki, żeby go można było odnaleźć w tych słowach.”, ale jednak pisał to. A ja jeśli coś piszę wtedy to nie chcę tego pokazywać. Oprócz „Straty”, piosenki, w której wiara jest zwycięska. To więc trudniejsze pisanie, skoro sobie z nim nie radzę.
Maksymilianowo. Wstał dzień. Godzina ósma poranna dochodzi, toczymy się przez las. Wpadł mi do głowy bardzo ładny pomysł wysiąść wcześniej na stacji we wsi tucholskiej, gdzie mieszka siostra i tam pójść na mszę. Bo jest niedziela, jak przystało na piękny dzień.
Wierzchucin. Jak tu pięknie w ten poranek mało chłodny listopadowy. Nie działają tu telefony, jak tu pięknie. Wygięty w łuk wzdłuż szyn jak w Malborku peron. Lekki wiatr. Siedzę więc na ławce w Wierzchucinie i czekam na pociąg do Chojnic. Pani Poezja ze mną z pewnością. Trzeba tu wypić herbatę. Gdzie ja herbaty nie piłem, oto pomysł o czym za chwilę opowiem.
Według tablicy informacyjnej pociągi jeżdżą stąd do Czerska, Chojnic, Kościerzyny i w jeszcze kilka innych miejsc. Jak teraz o tym myślę, to chciałbym zaliczyć pociąg stąd do Kościerzyny i Czerska. Przez te wszystkie lasy. Gdzie się podziały dawne dobre czasy, kiedyśmy ruszali na ambitne trasy, jak pisałem dla siebie i swojej kompanii nieco po częstochowsku, „nadziewając się być powieszony jeśli już, to z nimi”. To o byciu powieszonym było nawiązaniem żartem do „Wielkiego Testamentu” Villona.
Co się okazuje, ta Arriva jedzie do Chojnic z samego Grudziądza. Grudziądz zawsze dobrze mi się kojarzył, byłem tam raz, a przejeżdżałem drugi. Właściwie nie widziałem, jakie to miasto, ale lubię je. Przejeżdżałem pamiętam w nim wiaduktem nad torami w wakacje najdłuższe z Mazur przez Iławę i Świecie wracając z absolwentem budownictwa na tej uczelni, co ja ją właśnie zacząłem.
Gdzie ja herbaty nie piłem. A raczej przeciwnie, gdzie piłem w jakich osobliwych miejscach. Na samej górze wielkiej Galerii Dominikańskiej we Wrocławiu. Na stu wylotach z różnych miast. Ostatnio z Lęborka i z Koszalina. W Wierzchucinie, gdzie „nic nie ma”. Na dworcu w Tczewie co sobota cały poprzedni rok edukacyjny. Na dworcu w mieście-porcie-matce na pewno. W liceum ukończonym, pod jego chorągwią wypiliśmy ze znajomą serdeczną herbat ponad sto i zwykle było nas więcej do tego. Raz na strychu tej szkoły nawet, nie zakładam, że tylko myśmy bezczelnie tam wtargnęli, ale zakładam bezczelnie, że tylko myśmy pili tam herbatę. I spełniło się pragnienie moje małe śmiałe pewnego dnia i patrzyłem na Chojnice z wysokości wieżyczki niewielkiej, która wieńczy dach starej-nowej szkoły. Ha, kręte szyny. Cekcyn. Pola i łąki i lasy i jeziora świat. Przestrzeń i czas. Wakacje moje czterodniowe od wszystkiego trwają i beztroski jestem niesamowicie i wolną głowę mam nareszcie. Troskom moim trzeba przyznać, że są poważne, ale ja dam im czas, jaki im się należy i zasmucę się starannie głęboko, ale nie dziś, nie teraz, nie w pociągu, sacrum podróży, wielkie dzieki.
Wakacje moje czterodniowe trwają, bo uporałem się z bieżącą edukacją i jest długi weekend przy Święcie Niepodległości. Silno. Dawno temu jechałem tędy w drugą stronę i pisałem dziewczynę z gitarą z siedzenia obok. I bardzo dobrze się stało, bo bez tego pisania mógłbym nie poznać siostry z tych stron i duża byłaby to strata dla mojego życiorysu. Poznaliśmy się więc widać życie to nie jest poniewierka i dryf bez sensu a celu po tych krętych drogach. Najserdeczniej w to wierzę i ona chyba też.
Chojnice. Jak dobrze być w domu, kręcący się świecie, i ty, mości Samotności. Chodź, mała, czas na nas. Brakuje nas na ulicach.
2008
Opowieści z podróży, proza poetycka:
https://www.facebook.com/polskipoetapl/
https://www.youtube.com/channel/UCHtV9nZTBplZTIvjuDoAahw