Człuchów środek zimy płyną roztopy. Nie sprawdziłem rozkładu, wyszedłem z domu na dziko i tak wyszło. Dojechałem tu stopem godzina pierwsza po południu i mam ponad cztery godziny do pociągu nad morze wiodącego. Wieża zamkowa ogromna zanurzona zupełnie we mgle i na domiar tajemnicy opleciona grubymi coraz cieńszymi konarami gałęziami, gałązkami drzew. Plan na dzisiaj – jechać. Dojechać także, ale nie o to idzie w pierwszej kolejności. Oprócz zamglonego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba. Oprócz szyny szerokiej, oprócz wieży wysokiej. Oprócz kawałka chleba. I pięknie jest. Bardzo wilgotny roztopami śniegu dzień. To wszystko unosi się w górę i wisi w górze ciężką gęstą mgłą magiczną. Magiczną. To bardzo nieuchwytna rzecz jest, opisana tym słowem, lekka bardzo. Rozumie mnie, kto potrafi sobie we mgle takiej wśród drzew na tle wieży tej ceglanej czarną gotycką suknię wyobrazić i kobietę, ale nie wschodu. Kobietę północy być może. Teraz jeszcze jedną mgłę magiczną wzniesie w górę nalewana herbata.

Kolejna herbata to już kawiarnia przy rynku. Miła spokojna. Dobre są miejsca gdzie w taki jednak zimny dzień można usiąść w cieple i spokoju. Pociągi z takich miejsc są najlepsze. Najbardziej lubię te bardzo poranne. Że ich ciepło włączone przed albo częściej po odjeździe bywa pierwszym ciepłem tego dnia. Jakeśmy całą noc z jedną osobą wędrowali po Chojnicach i dzięki jej z tego miejsca, z tego krzesła. To miałem piąta z minutami pociąg do domu.

Dziękowałem dzisiaj Bogu, za tę Polskę, jaka jest. Że właśnie tutaj ja żyję. Wielu postuka się w głowę. A mi idzie o to, że w każdym mieście tutaj są kościoły. W każdej miejscowości jest krzyż. Wszystkie one zachęcają do modlitwy, i czasem ktoś przyjdzie ot, tak. Pomówić pobyć z. I chwała Bogu za to, że nie jest tu jak na zachodzie, widziałem kościół, w którym nikt nie klękał. W którym wszyscy rozmawiali, nikt nie odsłaniał głowy, jeden gumę żuł. To było muzeum. Myśl do Boga w tym kościele nie była na porządku dziennym. To był Wiedeń, ale chyba niestety więcej jest takich miejsc, gdzie już ludzie nie tęsknią za Bogiem, albo i tęsknią, bo może nie można nie tęsknić za miłością doskonałą i bezwarunkową, ale nie okazują żadnej tęsknoty, nie wiedzą, co z tym zrobić. W naszym kraju przed moim narodzeniem było tak, że naród tęsknił za Bogiem, wiedział, że Go potrzebuje, wołał. Wyraził to znakomitym swoim wierszem Stanisław Barańczak („NN próbuje sobie przypomnieć słowa modlitwy”), wyraziła to budowa kościoła „Arka Pana” w Nowej Hucie, w samym środku socjalistycznego założenia, „postępowej dzielnicy”, gdzie radzieccy inżynierowie planowali mury, kominy, piece, bloki, ale nie planowali Boga.

W moim kraju wtedy cuda się działy na pewno. I naród tęsknił za Bogiem i Bóg tęsknił za narodem. Król z narodem, naród z Królem. O tyle o ile umiał. A w innych miejscach świata tego? W podobno prawie zupełnie już ateistycznej Francji, gdzie skądinąd najpiękniejsze zjawiskowe katedry gotyk pozostawił? Czy ktoś w nich za Nim tęskni? Woła? Czy za parę lat zaczną je burzyć i stawiać biurowce? Nie takie rzeczy już widział ten świat. Cieszę się więc z tej Polski, jaka jest. Pora lecie

Nie wiem dlaczego nie dokończyłem słowa, ale stało się tak, i ta prawda maleńka szczegółowa niech będzie tu. Ruszyliśmy z Człuchowa „ekspresem do Szczecinka”, lokomotywa zaopatrzona w jeden malutki wagonik. W którym my. Ja i moja gitara (z którą się chyba na dobre i na złe tak zwane zostanie naturalnie, bo jak jest ze mną w drodze to znaczy to dla mnie wiele) i reszta podróżnych. Dziewczyna po przekątnej z słuchawkami, muzyką, którą stąd słyszę, więc głośną, na szczęście niezłą gitarową. Kogoś mi przypomina, więc nic już o niej nie powiem, tylko popatrzę. Kogoś mi przypomina, a czy ktoś przypomina mnie sobie przez kogoś albo po prostu? Oby. Oby ktoś o kim teraz myślę pamiętał o mnie. Bo ja nie zapomnę i nie chcę, bo to moje skarby są. Bo to mój skarbiec jest: pamięć. Depozyt. A bogactwem moim ten bilet i parę groszy i pociąg ten i gitara ta i plecak i słońce, okrągłe koloru złotego o tej porze, piękniejsze od złotej monety i wszystkiego, co by za nią można mieć.

Dalej mgła. Świat zamglony pięknie. Powietrze mleczne niech żyje.

Szczecinek. Bar przy poczekalni w domu dworcowym. Ile razy żałowałem, że w Chojnicach te przestrzenie puste i zamknięte. Poczekalnię otworzą czasem, śpi w niej wtedy kilku ludzi a rano wyrzuca wszystkich pani, która sprząta. A tu można być, w Szczecinku. A do pociągu pół godziny. A pouczę się francuskiego.

Osobowy Poznań – Kołobrzeg. Śliczny. Nie wolno wychylać się przez okno, bo pan konduktor przyjdzie i nakrzyczy – klaruje mama Filipkowi. Filipek mówi – ojoj, ojoj. Nie ma żartów1. Śliczny więc. W kolorach plaży i morza, z prądem, długi, w środku zupełnie jak trójmiejska SKM-ka. I ciepło w nim aż miło.

Na tym trzecim peronie stał inny pociąg, do Runowa, jak głosili nieznajomy człowiek i kartka za szybą. To Runowo to jakaś zagadka. Szukałem go na mojej mapie, są trzy, ale do żadnego sensowne niedalekie szyny nie prowadzą. Kojarzy się nazwa z całym Pomorzem Zachodnim, bo tu są takie: Mostowo, Manowo, Darłowo, Maszewo, Daszewo… Albo inna seria nazw: Świeszyno, Gościno, Karlino, Mrzeżyno. I nadal nie widać Runowa.

18:40, piękny czas, jeszcze godzina jazdy w tym znakomitym pociągu.

Białogard. Już wiem co jest z Runowem. To na pewno jest taka stacja kolejowa, której nie ma na mapie drogowej. Węzeł kolejowy myślę. Mała miejscowość, ale ważna. Jak Wierzchucin, Jabłonowo Pomorskie, Laskowice Pomorskie, może też Lipusz. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo na przykład, dlaczego pociąg jedzie akurat do Wierzchucina. A tam na miejscu po prostu skrzyżowanie szyn i możliwości z tym związane. Tak chyba i Runowo, człowiek po drugiej stronie głośnika powiedział Runowo jako stację gdzieś między Łobezem a Szczecinem. Tak sobie myślę.

Kołobrzeg. Tu w powietrzu szumi morze, w centrum miasta. Wieczór już. Siedzę czekam na komunikację na schodach w bramie pod ozdobnym portalem – zwornik łuku rzeźbiony misternie. Pora wstać i czujnie stać w zimnym powietrzu, przystanek jest na żądanie. Autostop śródmiejski.


Kawiarnia na obrzeżach rynku. Pyszna kawa cynamonowa, bo dzisiaj wielki dzień. Widok na dach (na połać dachu) katedry. Gotyk ceglany to nie jest spełnienie marzeń (wspomnijmy Notre-Dame de Paris, wspomnijmy Wells), ale w swojej klasie ta świątynia jest piękna. Pięcionawowa, o ile dwóch najbardziej zewnętrznych naw nie należy uznać za jakieś pozorne, piszę z pamięci, jak wejdę znów o tym pomyślę. Ogromne witraże w ogromnych oknach. Laskowanie skromne, ale ile można zrobić z cegły. Prezbiterium w apsydzie, niższej od głównej nawy.

Wieczór niedzielny. „Otwieram wino ze swoją dziewczyną2”. Gitarą czerwoną przepiękną. „Kadarkę” czerwoną półsłodką.


Herbaciarnia kołobrzeska. Przeczytałem ogłoszenie plakat o wystawie zdjęć połączonej z promocją jakiejś poezji jakiejś pani. To trzeba będzie zobaczyć. Wczoraj obchodziłem katedrę, dzisiaj obejdę całe miasto. Wszystko inne. I nad Morze wreszcie, nad które się nie chce (wybacz, Morze!), bo zimno i wieje i duje już tu w zabudowaniach. Ale pójdę. Herbata żurawina z truskawką. Delikatnie tylko kwaśna żurawiną, więcej ma słodkiej truskawki. Prawidłowo. A gra piosenka francuska Edith Piaf – „Milord”.

Dwa dni tu to chyba w sam raz. „Dzisiaj tu, jutro tam3”. Muszę to dziś sobie zagrać – odświeżyć. W oryginale Leonard Cohen, a na polski przełożył świetny w tej robocie Maciej Zembaty. Że wspomnę „Tańcz mnie po miłości kres”, czyli „Dance me to the end of love”, szerzej na pewno znane w oryginale, albo Hallelujah4 :

Tak się starałem, ale cóż

Dotykam tylko, zamiast czuć

Lecz mówię prawdę, nie chcę was oszukać

I chociaż wszystko poszło źle

Przed Panem Pieśni stawię się

Na ustach mając tylko

Alleluja”

Wyspa Solna, Port, Latarnia, Koszalińska. I chyba tyle tego miasta, z tego co mi wiadomo. Jutro pierwszym pociągiem, bo kocham pierwsze pociągi.

Wyspa Solna. Piknik nad Parsętą. Czekolada banan herbata. Pogadajmy.

Byłem na tej Koszalińskiej na samym końcu miasta, ale okazuje się panie Poezja i Fotografia (która ma na drugie Poezja) są jeszcze dalej. Aż w Podczelu. Później może zajadę tam autobusem. Byłem więc na samym wylocie na Koszalin i Poznań. Już mnie ciągnęło, już chciało coś we mnie wylecieć właśnie, do Poznania lub gdziekolwiek, bo to tylko miejsce, ale droga. Moja droga. Żałuję bardzo, że nie mam dobrego znajomego w Poznaniu i nie mam gdzie tam się zatrzymać5. Bo jest zima, zimą z nocą nie ma żartów.

Mnóstwo mew tu i kaczek. Jak ja zazdroszczę im, one poradzą latać, pływać i chodzić. Jak słusznie zapytał Maciej Balcar grając „Indianera6

czemu ja nie umiem latać?”

Nie wyjechałem jednak z tego miasta. Nie mam ze sobą gitary – i nie byłem jeszcze na latarni morskiej, wieży wysokiej. Zimno wygania mnie stąd. W marszu cieplej.

Byłem jednak w Podczelu, pięć kilometrów za miastem w kierunku Koszalina, aby zobaczyć wystawę poezji i fotografii, która ma na drugie poezja. Wiersze trudne kobiece i piękne zdjęcia. Niewiele zrozumiałem, nie mam się za znawcę słowa. Zapamiętałem zdjęcie starego stylowego wózka dziecięcego i słowa

Sierota do późnej starości pozostanie dzieckiem swoich dzieci, dzieckiem współmałżonka i swoim własnym dzieckiem7

Przepraszam Autorkę za ignorancję interpunkcji, nie zapamiętałem jej, a słowa te są ważne z jakichś powodów. Wróciłem stopem do centrum. Chwyciłem białego Volkswagena, chłopak w robocie był. Kładą kostkę brukową na Koszalińskiej. Mówi teraz są w Kołobrzegu, ale jadą tam, gdzie jest robota, mówi w całej Polsce wszędzie robili. Więc i tak można podróżować, przy okazji kostki brukowej, krawężnika i zieleni miejskiej. Dziewięciu chłopa w ten samochód wchodzi.

Rano droga na południe. Na północ niezupełnie można, szyny nie trzymają się dobrze na piasku.

Dzisiaj tu, jutro tam

Każda radość krótko trwa

Dobrze z sobą było nam

Więc śpiewajmy dzisiaj tu a jutro tam 3


Krwotok wewnętrzny

Im więcej przeszedłem
Mam otwarte serce
Bierze piękno
W końcu pęknie
Wolno będzie się wylewać
Słodko mi będzie umierać

Na piasku dzikiej plaży w ciemności chodził jeden wariat i powtarzał

– Jesteś piękne.

Autor zdjęcia: Lukas Robertson - Unsplash.com
Autor zdjęcia: Lukas Robertson – Unsplash.com

1 Pisałem ten dialog tak po prostu, takim, jaki był, ale dzisiaj chcę go skomentować – dziwi mnie uspokajanie dzieci przez rodziców z wykorzystaniem „autorytetu” z zewnątrz, konduktora, policjanta czy jeszcze kogo. Może to doraźnie ułatwia „poradzenie sobie” z dzieckiem, ale z boku to wygląda tak, jakby autorytet rodziców nie działał, tak mi się wydaje. A jeśli by tak było, no to niedobrze.

2 Otwieram wino” – sł. i muz. Jarosław Marek „Sidney” Polak

3 „Passing Thru”, sł. i muz. Leonard Cohen; tłumaczenie: Maciej Karpiński, Maciej Zembaty

4 Hallelujah” (pol. „Alleluja”), sł. i muz. Leonard Cohen, tłumaczenie: Maciej Zembaty

5 Już mam, już mam.

6 Scena z filmu „Skazany na bluesa”, reż. Jan Kidawa-Błoński

7 Autorki niestety nie zapamiętałem; nie zgadzam się z kategorycznością tych słów „pozostanie”, uważam, że w wielkiej mierze od sieroty zależy, kim sierota się stanie w dorosłym życiu (tak zresztą nie tylko w przypadku sierot, ale w ogóle: dorastających ludzi). Autorka dała mi jednak wówczas do myślenia, więc przekazuję Jej słowa dalej, do dalszego myślenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Name *